Tytuł: Pierwsza przychodzi miłość
Tytuł oryginału: First Comes Love
Autor: Emily Giffin
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 448
Data wydania: 6 lipca 2016
Cena katalogowa: 36,90 zł
Obyczajówek nie lubię, mówię to otwarcie, beż żadnego owijania w
bawełnę. Ale Giffin należy do grona tych autorów, którzy mimo że nie często
sięgam po dany gatunek, przekonują mnie, żebym dla nich zrobiła wyjątek.
Tym razem Giffin przedstawia losy sióstr, które w dzieciństwie
przeżyły stratę ukochanego brata i pomimo upływu wielu lat nadal nie radzą
sobie z piętnem tej utraty. Mimo wielu podobieństw, różnice zaczynają
przeważać, a siostry zaczynają się od siebie oddalać. Przestają wzajemnie
ingerować w swoje życie, kontakty ograniczają do minimum, bo każda rozmowa
grozi kolejnym niepotrzebnym spięciem. Wszystko zaczyna się zmieniać, wszystko
zaczyna pękać, nic nie wydaje się takie, jakie powinno być.
Giffin, jak żadna inna autorka, potrafi przekonać mnie do swoich
powieści. Jej styl jest bardzo pewny siebie i wyczuwa się w nim dogłębną
znajomość natury kobiecej, a nawet różnych sposobów jej uzewnętrznienia. Za
każdym razem zestawia ze sobą inne kobiety, które borykają się z tak odmiennymi
problemami, które nadal dotykają większości damskiej części społeczeństwa.
Autorka skupia się na kobiecie, na jej problemach, myślach, sposobach radzenia
sobie w różnych sytuacjach – w obliczu śmierci rodzeństwa, ukochanego, w
związku z niestabilną sytuacją w związku, zawsze w zależności od jej nastrojów
i aktualnych potrzeb. Przedstawiając czytelnikowi Josie i Meredith, Giffin najpierw
uderza w problemy rodzinne, ukazując jej kruchość i łatwość rozpadu w związku z
pojawieniem się nieoczekiwanych, tragicznych wydarzeń. Stopniowo przechodzi do
problemów typowo damskich i przy nich pozostaje już do końca książki, bo widać,
że właśnie w tym czuje się najlepiej. Dwie siostry, dwa różne światy, dwie
osobowości i cała masa problemów. Przedstawiając przeszłość i teraźniejszość z
dwóch punktów widzenia, czytelnik jest w stanie idealnie wczuć się w przeżycia
obu sióstr, nie wspominając o możliwości dokładniejszego zrozumienia ich postaw
i zachowań. Przeszłość robi się bardziej wyraźna, ale nadal pozostaje kilka
pytań bez odpowiedzi.
Fabuła, od której w zasadzie powinnam zacząć, nie jest wykreowana w
wymyślny, skomplikowany i rozbudowany sposób, ale tak to już bywa w większości
książek tej autorki, że przeważnie już od połowy książki można domyślić się jej
zakończenia, co niestety jest wadą stylu Giffin. Tym razem, mimo że książka wypadła całkiem
pozytywnie w moich oczach, po jej zakończeniu byłam niestety dość zmieszana
samym zakończeniem – po pierwsze nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, a
po drugie wydało mi się ono bardzo, ale to bardzo naciągnięte. Giffin, jak dla
mnie, nigdy nie miała większych problemów z ujęciem wykreowanej przez siebie
fabuły w bardzo rzeczywisty sposób w innych jej powieściach, ale tu coś nie
wyszło, chyba coś przekombinowała.
W Pierwsza przychodzi miłość
pojawiają się dwie równoważne bohaterki – dwie siostry. Ich charaktery są
zdecydowanie odmienne, inne cechy determinują ich zachowania, ale ich problemy
– niby różne, a w gruncie rzeczy bardzo podobne – nawarstwiają się na tym
jednym, który wywołał u nich największe zniszczenie i z którym do tej pory
sobie nie poradziły. Śmierć ukochanego brata rozdzieliła je, a teraz wszelkie
kontakty kończą się kłótniami. Złożoność charakterów i idące za tym
zdecydowanie odmienne zachowania i postawy życiowe wprowadzają do powieści mnóstwo
rzeczywistego wyrazu. Dogłębna analiza i ewidentne dopieszczenie postaci
przyczyniły się do tego, że mniej zauważalna jest delikatnie niedopracowana fabuła.
To kolejna książka, w której Giffin udowadnia jak bardzo
skomplikowana, a jednocześnie banalnie prosta jest kobieca natura, pokazuje,
jak kruchą i tym samym niesamowicie silną jednostką jest kobieta. Pełna
przeciwności, radząca sobie ze swoimi problemami, bo tak trzeba, niestabilna,
samotna nawet w tłumie. To książka, którą każda kobieta pokocha, na swój
sposób.
Nie zachwyca, ale podoba mi się, jak mądra jest i jednocześnie przyjemna. Czasami te dobre książki zwyczajnie są głupie, a ona taka nie jest.
OdpowiedzUsuńLubię czasami sięgnąć po typowe obyczajówki, Griffin jeszcze nigdy nie czytałam, ale tak wiele osób ją zachwala, że naprawdę bym chciała :) Ale chyba jednak nie zacznę od "Pierwsza przychodzi miłość", bo na półce mam inną książkę autorki ;)
OdpowiedzUsuńJa też bardzo polubiłam się ze stylem Emily Giffin. Doskonale oddaje naturę kobiecą i umiejętnie dobiera emocje. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie przepadam za powieściami obyczajowymi, a na twórczość tej autorki jakoś nigdy nie miałam ochoty.
OdpowiedzUsuńBookeaterreality