W tym roku zdecydowałam się na pójście krok do przodu z przedświątecznymi przygotowaniami, a jako że uwielbiam kryminały, poprosiłam zaprzyjaźnionych kryminalistów o pomoc!
Pojawia się sześć postaci – nikogo nie powinno dziwić, że wśród nich nie ma ani jednej kobiety. Pojawia się kilka książek, które według nich warte są przeczytania, a tym bardziej sprezentowania ich bliskim czy znajomym jako gwiazdkowy prezent.
Nie wiem czy to wstyd, ale osobiście żadnej z tych książek nie przeczytałam, także moja lista tytułów do przeczytania na kolejny rok zaczyna rosnąć już od początku grudnia.
autor Ukochany z piekła rodem, Morderstwo na Korfu, Jak Cię zabić, kochanie? poleca
Nie byłbym sobą, gdybym nie polecił na Święta powieści kryminalnej. Na szczęście wśród swoich ulubionych mam też i taką, której akcja toczy się w przedświątecznej atmosferze. To "Morderstwo w Boże Narodzenie", znane też pod alternatywnym tytułem "Boże Narodzenie Herculesa Poirot" pióra królowej kryminałów Agathy Christie. Bohaterem książki jest bogaty starszy pan, senior rodu, który przy wigilijnym stole chce zgromadzić całą swoją familię, aby powiadomić ją o zmianie swojej ostatniej woli. Niestety, w Wigilię zostaje znaleziony, martwy, w swoim gabinecie. Choć potencjalnych morderców jest wielu (właściwie każdy z jego krewnych ma dobry motyw, za to nikt nie posiada alibi), to jednak nie wiadomo, jak ktoś mógł dokonać tej zbrodni. Gabinet starszego pana został bowiem zamknięty od środka i nie ma żadnych śladów włamania. Nie jest to też samobójstwo... Policja bezradnie rozkłada ręce. Na szczęście w gościach u lokalnego komendanta policji przebywa niezawodny Hercules Poirot. A dla niego nie ma rzeczy niemożliwych do wyjaśnienia. Prószy śnieg, słychać dzwoneczki, pachną bożonarodzeniowe potrawy, a my wraz z dociekliwym Belgiem rozwiązujemy skomplikowaną kryminalną łamigłówkę... Przyjemnej lektury i Wesołych Świąt!
autor Najgorsze dopiero nadejdzie poleca
Fabuła nie ma znaczenia. Serio, dla mnie nie ma. Gdyby Indridason napisał romans chłonąłbym i wielbił, wzruszał się i sięgał po kolejne chusteczki. Bo tak to już jest z Indridasonem, że każda powieść jest wysokiej próby.
Oczywiście, to nie tak, że skoro fabuła nie ma znaczenia to jest słaba. Zapewniam. Nie jest. O czym zatem opowiada „Hipotermia” i co jest siłą tej powieści?
Tym razem sprawa, za którą zabiera się komisarz Erlendur Sveinsson z pozoru wydaje się zupełnie błaha. Ba, można powiedzieć więcej, nie ma żadnej sprawy. Bo co do roboty może mieć śledczy z Reykjaviku kiedy dochodzi do samobójstwa? Niewiele. A jednak śmierć nieszczęśliwej, cierpiącej na depresję kobiety nie jest Erlendurowi obojętna. Mało tego, próbuje także sprostać zadaniu odnalezienia zaginionych przed wielu laty mężczyzny i kobiety, których nic nie mogło ze sobą łączyć. A Erlendur wraca do tych spraw z uporem tym większym, że oto ojciec zaginionego, schorowany staruszek, sam stoi nad grobem. Widmo śmierci i śmierć dokonana (samobójstwo kobiety) jest więc dla niego wystarczającym motywatorem.
Tyle o fabule, która jak wspomniałem na początku, nie ma znaczenia. Dlaczego? Bo w kryminalnej serii islandzkiego pisarza najważniejszy jest bohater - Erlendur Sveinsson. On i jego tragiczna historia z dzieciństwa, ta kiedy w wędrówce górskiej, w trakcie zamieci śnieżnej, traci z zasięgu wzroku swojego młodszego brata i nigdy go już nie odnajdzie. Poczucie winy, osamotnienie i lęk gnębi Erlendura w dorosłym życiu, przytłacza go i wciąż rani. Ale paradoksalnie to traumatyczne doświadczenie jest też chyba jedynym imperatywem pracy w policji, angażowania samego siebie w służbie nieustannego dążenia do prawdy, rozwiązywania skomplikowanych spraw, w których co rusz Erlendur wpada w labirynt pozornie pozbawiony wyjścia. I, co ważne, praca w policji jest tą jedyną aktywnością, dzięki której ostatecznie Erlendur odnosi sukces. Bo w życiu prywatnym także nie jest wesoło. Sveinsson to rozwodnik, ojciec uzależnionej od narkotyków Evy Lind (nieustannie oskarżającej go o rozbicie rodziny) i zagubionego, wycofanego Sindriego.
Kryminał to niespieszny (jak islandzki krajobraz), ale trzyma w napięciu (i to jak!), duszny i mroczny, jak każda powieść Indridasona.
Stawiam więc pytanie: czy warto objadać się pączkami z marketu, kiedy na wyciągnięcie ręki mamy ekskluzywny deser?
Oczywiście, to nie tak, że skoro fabuła nie ma znaczenia to jest słaba. Zapewniam. Nie jest. O czym zatem opowiada „Hipotermia” i co jest siłą tej powieści?
Tym razem sprawa, za którą zabiera się komisarz Erlendur Sveinsson z pozoru wydaje się zupełnie błaha. Ba, można powiedzieć więcej, nie ma żadnej sprawy. Bo co do roboty może mieć śledczy z Reykjaviku kiedy dochodzi do samobójstwa? Niewiele. A jednak śmierć nieszczęśliwej, cierpiącej na depresję kobiety nie jest Erlendurowi obojętna. Mało tego, próbuje także sprostać zadaniu odnalezienia zaginionych przed wielu laty mężczyzny i kobiety, których nic nie mogło ze sobą łączyć. A Erlendur wraca do tych spraw z uporem tym większym, że oto ojciec zaginionego, schorowany staruszek, sam stoi nad grobem. Widmo śmierci i śmierć dokonana (samobójstwo kobiety) jest więc dla niego wystarczającym motywatorem.
Tyle o fabule, która jak wspomniałem na początku, nie ma znaczenia. Dlaczego? Bo w kryminalnej serii islandzkiego pisarza najważniejszy jest bohater - Erlendur Sveinsson. On i jego tragiczna historia z dzieciństwa, ta kiedy w wędrówce górskiej, w trakcie zamieci śnieżnej, traci z zasięgu wzroku swojego młodszego brata i nigdy go już nie odnajdzie. Poczucie winy, osamotnienie i lęk gnębi Erlendura w dorosłym życiu, przytłacza go i wciąż rani. Ale paradoksalnie to traumatyczne doświadczenie jest też chyba jedynym imperatywem pracy w policji, angażowania samego siebie w służbie nieustannego dążenia do prawdy, rozwiązywania skomplikowanych spraw, w których co rusz Erlendur wpada w labirynt pozornie pozbawiony wyjścia. I, co ważne, praca w policji jest tą jedyną aktywnością, dzięki której ostatecznie Erlendur odnosi sukces. Bo w życiu prywatnym także nie jest wesoło. Sveinsson to rozwodnik, ojciec uzależnionej od narkotyków Evy Lind (nieustannie oskarżającej go o rozbicie rodziny) i zagubionego, wycofanego Sindriego.
Kryminał to niespieszny (jak islandzki krajobraz), ale trzyma w napięciu (i to jak!), duszny i mroczny, jak każda powieść Indridasona.
Stawiam więc pytanie: czy warto objadać się pączkami z marketu, kiedy na wyciągnięcie ręki mamy ekskluzywny deser?
autor Aorta poleca
Nie ma lepszego pomysłu na prezent, niż książka. Nie wyobrażam sobie niczego ciekawszego i trafniejszego zarazem. Rocznie na rynku pojawiają się tysiące tytułów, a te bez wsparcia sztabu marketingowców i nakładów finansowych na promocję, zwyczajnie giną. Warto czasem poszukać czegoś innego, bo może się okazać, że trafimy na perełkę, która stanie się wyjątkowym prezentem.
Ja chciałbym polecić wam w pierwszej kolejności tytuł, którego znalezienie może nastręczyć pewnych problemów, ale lektura je wszystkie wynagrodzi z nawiązką. Ostrzegam jednak, że to pozycja zupełnie inna niż obiecuje okładkowy opis. „Osierocony Brooklyn” pióra Jonathana Lethem jest czymś, co z założenia miało być kryminałem i choć trzyma się jego ram, to jest opowieścią o chorobie. Główny bohater Lionel Essrog cierpi bowiem na syndrom Tourett’a, który pokazany został z humorem, ale podlanym wyjątkowo gorzkim sosem. Kryminalna otoczka dodaje tylko smaczku, bo obserwujemy studium choroby i zmagania Lionela z prawie normalnym życiem. Detektyw na Brooklynie nie ma wszak łatwego życia, a syndrom Tourett’a w żaden sposób nie pomaga. Bohater jest dziwadłem, wyrzutkiem, którego nikt nie rozumie, a on sam nie potrafi kontrolować tego, jak się zachowuje. „Osierocony Brooklyn” to kawał nieszablonowej literatury, choć nie trafiającej w gusta każdego czytelnika.
Kolejną pozycją, którą chciałbym polecić jako prezent pod choinkę to „Droga” Cormaca McCarthy’ego. Fenomenalna powieść o relacjach, życiu i śmierci. Świat przestał istnieć, a zostali tylko wybrańcy, którzy nie wiedzą dlaczego dotknął ich ten zaszczyt. Napisana rewelacyjnym, głębokim i przejmującym językiem „Droga” stanowi wręcz wydarzenie literackie, które trzeba po prostu znać. To monotonia dnia, podróż i ból w jednym bezimiennych bohaterów. Nie ma tu galopującej akcji i tego wszystkiego, co sprzedaje powieście, ale McCarthy potrafi nadepnąć na gardło czytelnika i tak długo przyduszać, aż ten będzie błagał o litość.
Nie byłbym sobą, gdybym nie polecił kwartetu olandzkiego Johana Theorina. Każda z pozycji jest wyjątkowa i nieszablonowa. Theorin łączy w powieści kryminalnej niesamowity klimat, historię oraz bohaterów, których zwyczajnie lubimy, bo są tacy jak my. „Zmierzch”, „Nocna zamieć”, „Smuga krwi” oraz „Duch na wyspie” to powieści inne. Pięknie opisane historie, które można czytać niezależnie od siebie.
Drodzy czytelnicy Rude recenzuje, wśród gorączkowych zakupów i około świątecznego stresu, chciałbym wam życzyć radości. Byście budzili się i zasypiali z poczuciem, że wasz świat zmierza w dobrym kierunku. Zatrzymajcie się na chwile, uśmiechnijcie i kochajcie, jakby to był wasz ostatni raz.
autor Trylogii grobiańskiej (Ludzie w nienawiści, Mroczny krąg, Z otchłani) poleca
Dla mnie czytelniczym wydarzeniem roku 2016 był Shantaram Gregory D. Robertsa. Trochę autobiografia awanturnika i handlarza narkotyków, trochę mroczna sensacja z wątkami kryminalnymi, a trochę romans z komplikacjami. A wszystko to scalone w kapitalnym studium kulturowym współczesnych Indii, napisanym świetnym, wręcz brawurowym językiem kogoś, kto nie pozuje na pisarza, tylko stara się uczciwie zapisać własne doświadczenie w obcym – stopniowo coraz mniej obcym – świecie. Uciekinier z australijskiego więzienia, białas ukrywający się przez dziesięć lat w wielomilionowym indyjskim molochu, jakim jest Bombaj, mógłby po prostu starać się przetrwać w obrębie amerykańsko-europejskiego getta, zniknąć, rozpłynąć się w tłumie bezimiennych przybyszów. On jednak wybiera drogę znacznie trudniejszą, ale i ciekawszą. Uczy się lokalnych języków, nawiązuje bliskie relacje z tubylcami, wnika w ich środowisko tak dalece, że staje się jednym z nich. Inaczej mówiąc, w praktyce realizuje nasz wielokulturowy projekt przekroczenia granicy, stawania się Innym. Wykonuje ten krok zadziwiająco swobodnie, naturalnie, jakby ta nieprzezwyciężalna trudność nie stanowiła większego problemu. Bohater Shantaram dotyka Indii tak, jak my tylko możemy sobie zamarzyć w naszych turystycznych i literackich wizjach.
Książka uwodzi. Zmysłowe opisy, plastyczny język, kapitalne postacie dają czytelnikowi czarodziejskie poczucie, że to on sam wędruje przez Indie, że dotyka spraw i przeżywa sytuacje, jakich nigdy by nie doświadczył, podejmując prawdziwą podróż. Na tym właśnie polega świetna literatura – zabiera nas tam, dokąd sami na piechotę nie dojdziemy. Na przykład wyprawa do Afganistanu z mudżahedinami, by walczyć po ich stronie. Albo zamieszkanie w bombajskich slumsach, gdzie Lin, główny bohater, podejmuje rozpaczliwą walkę z epidemią i staje się kimś w rodzaju bohatera ludowego. Albo wyprawa na głuchą indyjską prowincję, gdzie chłopi maleńkiej wsi nadają mu imię „boży pokój”, czyli Shantaram…
Jak wszyscy, ulegam promocji na rynku czytelniczym i regularnie sięgam po to, co mi się zachwala. Zwykle rozczarowany odkładam po kilku stronach, zły na siebie, że znowu uległem bajaniom o superbestsellerach. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Zostałem uwiedziony i oddałem się z rozkoszą. Gdybym powiedział, że polecam Shantaram, niewiele by to znaczyło. Więc powiem tak: każdy, kto uważa się za miłośnika literatury, MUSI Shantaram przeczytać.
Książka uwodzi. Zmysłowe opisy, plastyczny język, kapitalne postacie dają czytelnikowi czarodziejskie poczucie, że to on sam wędruje przez Indie, że dotyka spraw i przeżywa sytuacje, jakich nigdy by nie doświadczył, podejmując prawdziwą podróż. Na tym właśnie polega świetna literatura – zabiera nas tam, dokąd sami na piechotę nie dojdziemy. Na przykład wyprawa do Afganistanu z mudżahedinami, by walczyć po ich stronie. Albo zamieszkanie w bombajskich slumsach, gdzie Lin, główny bohater, podejmuje rozpaczliwą walkę z epidemią i staje się kimś w rodzaju bohatera ludowego. Albo wyprawa na głuchą indyjską prowincję, gdzie chłopi maleńkiej wsi nadają mu imię „boży pokój”, czyli Shantaram…
Jak wszyscy, ulegam promocji na rynku czytelniczym i regularnie sięgam po to, co mi się zachwala. Zwykle rozczarowany odkładam po kilku stronach, zły na siebie, że znowu uległem bajaniom o superbestsellerach. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Zostałem uwiedziony i oddałem się z rozkoszą. Gdybym powiedział, że polecam Shantaram, niewiele by to znaczyło. Więc powiem tak: każdy, kto uważa się za miłośnika literatury, MUSI Shantaram przeczytać.
autor Sędzia, Dla niej wszystko, Wyrok. poleca
Polecana książka: „Skazaniec” Krzysztof Spadło; wydawnictwo: Zielona Litera
Chciałbym polecić coś spoza głównego nurtu, powieść wydaną przez mniejsze wydawnictwo, nie tak popularną jak głośne, reklamowane i polecane w wielu mediach bestsellery. Książkę, która sama sobie wywalczyła czytelników, bo jest bardzo dobra. Tą powieścią jest „Skazaniec” - opowieść więzienna z ubiegłego wieku (początek serii). Narrator, skazany w wieku dwudziestu paru lat na dożywocie, odbywa karę w więzieniu we Wronkach. Opowiada o swoim losie tak, że trudno się od książki oderwać. Świetny język, znakomicie zbudowane postacie, sugestywne opisy. Krzysztof Spadło potrafi oczarować czytelnika słowem, ma niezwykłą umiejętność budowania klimatu, pisze znakomicie. Warto sięgnąć po jego książki.
On Wrócił
Timura Vermsa jest książką niezwykłą. Sam opis zdaje się krzyczeć „autor
wciągnął coś mocnego, zdrowo odleciał, zabrał się za pisanie a jak faza
upojenia minęła miał już gotowe dzieło”. No bo jak to tak, Adolf Hitler budzi
się na ławce w parku w 2011 roku w rządzonych przez Angelę Merkel Niemczech?
Początkowo zostaje uznany za wariata a z czasem zaczyna robić karierę jako
wyjątkowo wytrwały aktor-komik. Czyż nie brzmi to właśnie jak wizja odurzonego
autora i w dodatku zalatuje kiczem? Nic bardziej mylnego. Powieść pisana z
perspektywy głównego bohatera, którym jest… Adolf Hitler. Momentami
przezabawna, jest znakomitą komedią, satyrą na współczesne czasy, bawi do łez.
Dosłownie! Podczas nocnego czytania wielokrotnie musiałem zatykać usta poduszką,
żeby nie obudzić domowników. Przedstawienie sposobu w jaki Hitler postrzega
współczesne Niemcy, jak myśli oraz sam opis zetknięcia człowieka, który poszedł
spać w czasach II Wojny Światowej a obudził się w świecie smartfonów, Internetu
i hybrydowych samochodów są mistrzostwem w wykonaniu autora. Przezabawne
teksty, miażdżące argumenty Fuhrera w rozmowach z ludźmi, którym III Rzesza
kojarzy się wyłącznie z terrorem, holokaustem i śmiercią to kwintesencja tej
książki. Verms sprawia, że czytelnik nie tylko odczuwa sympatię dla głównego
bohatera ale w wielu przypadkach zaczyna się zastanawiać i myśleć cholera, ten gość ma rację. Książka ma
też drugie dno. Timur Verms pokazuje jak łatwo, przy odpowiednich
umiejętnościach i zapleczu, można manipulować ludźmi, zyskiwać ich sympatię i
budować poparcie. Jest także ostrzeżeniem, że bez względu na czasy
zdeterminowany człowiek z wizją i darem przekonywania może dojść do władzy i dalej
realizować swoją wizję. Warto przeczytać z tego względu lub, jak było w moim
przypadku, dla przyjęcia zabójczej dawki humoru. Czytając On Wrócił można
jedynie żałować, że świetna zabawa trwa niecałe 400 stron…
Rodzina
Corleone, któż jej nie zna… Kojarzy się głównie z arcydziełem Mario Puzo. Rodzinę
Corleone Edwarda Falco, powieść na kanwie scenariusza Mario Puzo polecam
wszystkim fanom Ojca Chrzestnego. Jest klasycznym prequelem, opowiada historię
jaka wydarzyła się przed najsłynniejszą mafijną opowieścią w literaturze. Tom
Hagen, cichy i nieśmiały student, który wdaje się w romans z niewłaściwą
kobietą. Siedemnastoletni Sonny Corleone, który wbrew woli swojego ojca Don
Vita kieruje własnym gangiem okradającym czołowego nowojorskiego mafiosa
wywołuje śmiertelny konflikt między klanami Corleone i Mariposy… Kwintesencją książki
jest Luca Brasi. Jego historia przypomina mrożący krew w żyłach thriller
zahaczający momentami o horror. Świetnie wykreowane postacie, niezwykłe
intrygi, zaskakujące zwroty akcji mafia, rodzina, honor i bezwzględność to cechy
Rodziny Corleone. Jeśli dodamy do tego znakomity styl autora ( zdecydowanie
najbardziej zbliżony do Puzo wśród pisarzy, którzy próbowali grzebać przy losach bohaterów Ojca
Chrzestnego) powstaje gratka dla fanów mocnej literatury od której nie sposób
się oderwać.
O rany, również nie znam żadnej książki, ALE kiedyś mam zamiar przeczytać całą Christie po kolei, a "On wrócił" mam nawet na półce, więc kto wie, kto wie... :D Może nie będę czytać tego akurat w święta, ale być może sięgnę po tę książkę szybciej. :> Bardzo fajny pomysł na post. Coś trochę innego wśród tych wszystkich polecajek. :D
OdpowiedzUsuńRodzina Corleone! Muszę sama w końcu przeczytać :D
OdpowiedzUsuń