Tytuł: Zła krew
Autor: Max Bilski
Wydawnictwo: Videograf SA
Liczba stron: 208
Data wydania: 15 lutego 2016
Cena katalogowa: 29,90 zł
Ostatnio
trafiam na złe książki, które nie wiele mają wspólnego z tymi kategoriami, do
których zostały zakwalifikowane przez wydawcę. Tym razem postanowiłam dać szansę
polskiemu autorowi thrillerów i kryminałów, ale niestety, to było nasze pierwsze
i ostatnie spotkanie – nigdy więcej nie narażę się na taką mordęgę. Książka, którą wydawca określa jako
thriller nie ma nic wspólnego z gatunkiem docelowym. Jest męcząca, nużąca i
niesamowicie się dłuży, mimo że ma tylko 208 stron.
Po
przeczytaniu tej książki byłam zła, że trafiłam na kolejną nic nie wartą
pozycję. Po kilku dniach od jej przeczytania – i przy okazji przemyśleniu
pewnych kwestii – jestem zirytowana i zniesmaczona. Nie bardzo zgadzam się z
tym, że wydawnictwo tak ostentacyjnie wskazuje gatunek, do którego potencjalnie
mogłaby się zaliczać ta książka z tego względu, że czytelnik – jeżeli już uda
mu się przebrnąć przez tę pozycję i jego odczucia będą podobne do moich – po pierwsze
zrazi się do książek nazywanych thrillerami, a po drugie prawdopodobnie dojdzie
do wniosku, że czytanie polskich autorów jest bez sensu i jednak lepiej sięgać
po literaturę zagraniczną. A przynajmniej ja bym tak myślała, gdybym była osobą
czytającą nawet tą jedną książkę miesięcznie.
W stylu i
warsztacie autora na pierwszy rzut oka widać, czy potrafi on budować napięcie,
czy też nie bardzo mu to wychodzi – tak jak było w tym przypadku. To, na co ja
zawsze zwracam uwagę już w pierwszych rozdziałach książki, to budowa zdań oraz
ilość dialogów. Te dwa czynniki odpowiednio wykorzystane – moim zdaniem – najbardziej
determinują odczucie akcji, napięcia i dynamizmu występującego w powieści. Jeżeli
sięgamy po kryminał czy thriller jest to mega ważne, przy książkach z innych
kategorii już mniej – wszystko zależy od charakterystyki danego stylu (np. w
reportażach prawie w ogóle nie ma dialogów, a zdania są złożone i nikt nie ma
do tego żadnych zastrzeżeń). U Bilskiego niektóre zdania były tak długie, że
gubiłam się w ich sensie, pozostawiając je zupełnie niezrozumiane, a w innych
zupełnie nie mogłam wyłapać, o co tak właściwie chodziło autorowi. Nie
doszukiwałam się sensu, nie próbowałam tego rozwiązać, bo fabuła zupełnie mnie
nie zainteresowała i od początku nie mogłam się wciągnąć w tę historię.
Porządnych
dialogów jest tyle co kot napłakał, a książka niesamowicie się dłuży i jest
mało dynamiczna. Narrator jest irytujący (nie spotkałam się nigdy z bardziej
wkurzającym narratorem) i to on jest głównym podejrzanym o zabicie we mnie
chęci na czytanie tej książki. Bezpośrednie wtrącenia typu „Tymczasem w innym
miejscu dzieją się rzeczy ciekawsze. Przenieśmy się więc do oddalonego o kilkadziesiąt
kilometrów Raciborza.” czy „Zostawmy więc Łukasza z jego sprawami i przenieśmy
się w miejsce, gdzie już raz zaglądaliśmy, ale teraz warto sprawdzić, jak po
ataku zimy radzi sobie miasteczkowy dziwak i odludek – Dzidek.” sprawiały, że krew
się we mnie gotowała. To nie jest bajka dla dzieci, a thriller dla dorosłych
ludzi, którzy nie potrzebują prowadzenia ich przez całą fabułę za rączkę, a
szukają intrygi i domysłów, poszukiwania i typowania sprawcy na własny
rachunek.
Zupełnie nie
odpowiadało mi porzucanie wątków przy wprowadzeniu kolejnych postaci do fabuły –
nie pojawia się to za każdym razem, ale jednak. Autor urywa wszystko, czym do
tej pory się zajmował, żeby przedstawić czytelnikowi kolejnego bohatera –
standardowe przedstawienie karty postaci ujawniające podstawowe informacje (imię
i nazwisko, zawód) oraz te bardziej szczegółowe (jak żyje, jakim jest
człowiekiem, czym się zajmuje na co dzień, itp.). Później, po całej ceremonii
przedstawienia, wraca do tego wątku, który wcześniej porzucił.
Mam
wrażenie, że to co Bilski stworzył ma potencjał, ale go nie wykorzystał – ktoś tu
chyba stawia sobie za wysoko poprzeczki albo nie podejmuje żadnego starania,
żeby zrobić jedną rzecz raz a porządnie. Przede wszystkim autor podaje
czytelnikowi na tacy sprawcę całego zamieszania – tak, że nawet nie
zaangażowany czytelnik jest w stanie wytypować „mordercę” już mniej więcej w
połowie ksiażki. Po drugie grupa osób, które na własny rachunek chcą rozwiązać
tajemniczą sprawę samobójstw, bez większego zaangażowania w śledztwo, trafia na
coraz to nowe ślady i bez większych problemów powolutku ostatecznie trafia do
celu – sprawa praktycznie rozwiązuje się sama.
To wygląda
trochę jakby autor sam dla siebie rozwiązał swoją zagadkę, a czytelnikowi
streścił przebieg wydarzeń (oczywiście wykorzystując do tego narratora),
wtrącając gdzieniegdzie dialogi bohaterów.
W tej
książce nie ma dosłownie nic co by mi się spodobało.
To pierwsza
książka, którą nie wywołała we mnie żadnego – nawet najmniejszego –
zaangażowania. I to wcale nie chodzi o to, że miałam do niej negatywne
podejście już od początku, bo było wręcz przeciwnie. Lubię dawać polskim
autorom szansę, chętnie sięgam po rodzime książki, tym bardziej tych pisarzy, z
którymi do tej pory nie miałam żadnej styczności. A jeszcze bardziej się cieszę,
kiedy mam okazję przeczytać książkę polskiego pisarza, który porusza się w moim
ulubionym gatunku. W tym przypadku nie ma między nami chemii, a do książek tego
autora już nie wrócę.
To
zdecydowanie najgorsza książka, którą kiedykolwiek czytałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz