Mimo że bohaterowie są jednym z ważniejszych elementów każdej książki fabularnej, to ja zazwyczaj poświęcam im mało słów w swoich opiniach. Wydawałoby się, że nie odgrywają dla mnie większej roli, ale za każdym razem zwracam uwagę na przekrój postaci, na ich charaktery i to, jak wspólnie komponują się w fabule.
W debiutanckim kryminale Anny Bińkowskiej, który swoją drogą bardzo chciałam polubić, coś mi nie zagrało na płaszczyźnie czytelnik-bohater.
Jak już pewnie dobrze wiecie, do kryminałów polskich autorek podchodzę trochę jak pies do jeża. Nie pasuje mi ciągłe czytanie oklepanych historii miłosnych, w które wplecione są wątki kryminalne, jak również zupełnie nie interesuje mnie dokładna relacja z życia głównego bohatera oraz wszystkich pobocznych, dopóki nie ma to rzeczywistego związku z fabułą (a przeważnie jednak nie ma).
W kryminale Bińkowskiej wątek obyczajowy jest okrojony do koniecznego minimum, który w takiej ilości zupełnie mi nie przeszkadza i stanowi delikatne ubarwienie policyjnego życia bohaterów. Autorka skupia się na przeprowadzeniu czytelnika przez, nie tak bezpieczny jakby się wydawało, kampus studencki, gdzie przy okazji rzuca pod nogi zwłoki pewnego szanowanego profesora. Sprawa od początku wydaje się być skomplikowana, szczególnie przez sposób, w jaki odebrano życie Zawistowskiemu, a Bińkowska dodatkowo to komplikuje podrzucanymi "podpowiedziami", sprowadzając czytelnika na manowce.
Początkowo podobała mi się koncepcja połączenia wątku kryminalnego z archeologicznymi wstawkami, łącznie z umiejscowieniem go na Uniwersytecie, ale im dalej w las, tym bardziej ten debiut wydał mi się przegadany, a potencjał zupełnie niewykorzystany.
Dla mnie zdecydowaną zaletą tego kryminału był fakt, że Mirska, która - jak wynikało z okładkowego opisu - miała być główną bohaterką, a ostatecznie grała jedną z pierwszoplanowych ról, jednak nie wszystko kręciło się wokół niej. Sam ten zabieg zapewnił pewną różnorodność, nie pozwalając jednocześnie osiąść czytelnikowi na laurach i mobilizując do zachowania chociaż minimalnego poziomu czujności na wypadek jakichkolwiek zmian perspektywy opisywanych wydarzeń.
Mimo tych wszystkich zalet Mirska okazała się ucieleśnieniem mojego najgorszego książkowego koszmaru albo po prostu gwoździem do trumny, który mimo wcześniejszego bardzo pozytywnego podejścia do Tu się nie zabija nie dało się w żaden sposób zneutralizować. Już od pierwszych stron irytował mnie jej charakter i taka życiowa pierdołowatość. Nie lubię też ludzi, którzy poza tym, że boją się psów (to jestem w stanie zrozumieć), manifestują swoją niechęć do nich. Iga zupełnie nie jest typem "mojej osoby", więc nawet nie mam zamiaru zmuszać się do częstszego goszczenia jej w moim życiu (i na półkach). Szkoda tylko, że tak skutecznie pozbawiła mnie najmniejszej przyjemności czytania tej książki i wywołała we mnie taką irytację.
Jeżeli o mnie chodzi, przeważnie daję debiutującym autorom jeszcze jedną szansę, bo przecież dopiero się uczą i szlifują swoje umiejętności. Z debiutem zawsze może coś nie wyjść, chociaż oczywiście wszyscy marzą, żeby wyszło. Jednak sierżant Mirska była tak okropnie irytującą postacią, że nie ma szans, żebym dała Bińkowskiej jeszcze jedną szansę - przekreśliłam ją na całej linii. Mirska zamęczyła mnie prawie na śmierć swoim dziwnym charakterkiem i masą nieprzemyślanych wypowiedzi. Nie wiem czy taki był zamysł autorki, żeby wykreować swoją bohaterkę na taką paniusię, czy chodzi o moje indywidualne podejście, w każdym razie to koniec naszej przygody.
Planowałam napisanie opinii tego debiutu na świeżo po przeczytaniu go, jednak targana emocjami powstrzymałam się, a wracając po miesiącu odpoczynku od bohaterów i samej fabuły stwierdzam, że ta książka była po prostu nijaka.
Tytuł: Tu się nie zabija
Autor: Anna Bińkowska
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 352
Data wydania: 14 czerwca 2017
Cena katalogowa: 39,99 zł
Po przeczytaniu Twojej opinii stwierdzam, że dobrze, że nie ciągnęło mnie jakoś do tej książki. :)
OdpowiedzUsuń