Czasami warto sugerować się okładkami.
Myślę, że każdy nałogowy czytelnik kryminałów miał w
swoim życiu moment, w którym czuł się totalnie wypalony. U mnie wypalenie
wynika z tego, że właściwie ciężko jest mi trafić na książkę, której fabuła
jest inna, wyróżniająca w porównaniu do historii w kryminałach już
przeczytanych. Mam wrażenie, że dlatego też zdarzają mi się coraz częstsze
skoki w bok, również do gatunków, po które wcześniej nie zdecydowałabym się
sięgnąć.
Siedem śmierci Evelyn Hardcastle to książka, na którą
zdecydowałam się jedynie ze względu na estetyczną i przyciągającą uwagę
okładkę. Opis jakoś szczególnie mnie nie urzekł, do tego jeszcze zapowiedź, że
to kryminał w stylu retro, a w nich nigdy jakoś do końca nie potrafiłam się
odnaleźć. Najważniejsze, że miałam na półce piękne twarde wydanie książki,
która bardzo cieszyła moje oko. Sama historia tego, dlaczego zdecydowałam się
sięgnąć po tę książkę dla mnie jest trochę zabawna. Czasami przygotowuję
ankiety na Instagramie i pozwalam wam wybierać kolejną książkę, którą
przeczytam. Tym razem wybraliście właśnie Siedem śmierci Evelyn Hardcastle, a
ja na początku nie byłam za bardzo szczęśliwa z takiego obrotu spraw. Jednak
kiedy weszłam w świat bohaterów, nie mogłam już z niego wyjść.
Wydarzenie zorganizowane w Blackheath okazuje się być
pułapką z możliwością wyjścia jedynie dzięki udzieleniu poprawnej odpowiedzi na
pytanie o to, kto dokonał morderstwa Evelyn Hardcastle. Wśród gości willi jest
kilka osób, które próbują rozwiązać tę zagadkę, a wśród nich jest także Aiden
Bishop, który staje się również przewodnikiem czytelnika. Evelyn Hardcastle
będzie umierać każdego dnia, aż do momentu, gdy ktoś odkryje, kim jest jej
zabójca, albo goście nigdy nie opuszczą posiadłości. Bishop ma osiem dni i
osiem szans na wydostanie się - każdego dnia budzi się w ciele innego gościa i
z jego perspektywy próbuje dojść do wskazówek, które ostatecznie pozwolą mu opuścić
Blackheath.
Fabuła tej książki jest mocno pokręcona i na początku
może powodować lekkie zagubienie i dezorientację. Na szczęście wystarczy dać
bohaterom trochę czasu do przywyknięcia do ich sytuacji, a później już sami
poprowadzą czytelnika wprost do rozwiązania zagadki. To jest jedna z tych
książek, która mimo wszystko wymaga nieco więcej skupienia. Mimo ograniczonego
obszaru wydarzeń i stosunkowo niewielkiej ilości bohaterów, których poznajemy
już praktycznie na samym początku książki, łatwo się zamotać. Dzieje się tu
bardzo dużo i jeden moment nieuwagi wystarczy, żeby później mieć problem z
połapaniem się kto jest kim i o co w zasadzie chodzi. Do tego dochodzi jeszcze
brak chronologii i przerzucanie głównego bohatera między poszczególnymi wcieleniami.
Wszystkie te zabiegi można odbierać jako wadę, bo wprowadza w książce chaos,
ale moim zdaniem to nadaje książce odpowiedniego klimatu i ostatecznie utrudnia
szanse na połapanie się, kto w tym zawieszaniu jest mordercą.
Styl Trutona jest lekki i myślę, że niewiele ma
wspólnego ze stylem retro, którego mocno się obawiałam. Co prawda od początku
czuje się, że autor przedstawił w książce wydarzenia niedzisiejsze, ale one w
żaden znaczący sposób nie wpływają na czytelnika – oczywiście poza tworzeniem
samego klimatu w opowieści. Obiecany styl retro bardziej przejawia się w
sposobie zachowania bohaterów, klasyfikacji społecznej i budowania relacji
między poszczególnymi postaciami niż chociażby w ich rozmowach. Widoczny jest
również przy budowaniu samej otoczki do wydarzenia w posiadłości i sposobu jego
celebracji, ale również pojawia się przy przedstawianiu wnętrza gigantycznej nieruchomości,
która wydaje się być stworzona do tego typu uroczystości. Mimo że bohaterowie
nie posługują się wysublimowanym słownictwem, to jednak też nie rozmawiają bardzo
potocznym językiem.
To, co mnie najbardziej urzekło w pozycji Trutona to
dopracowanie szczegółów, skomplikowanie sprawy tak, żeby żaden z czytelników
nie podołał w jej rozwiązaniu, i ostateczne zamknięcie wszystkich zaczętych
wątków. Wyobrażam sobie jak wiele pracy i kombinowania musiało kosztować autora
stworzenie tak znakomitej opowieści, bo poza tym, że fabuła broni się już sama,
to postaciom, które odgrywają w tej historii ważne role, też niczego nie
brakuje. Autor każdemu z wcieleń nadał inną, charakterystyczną osobowość, która
– jak się później okazuje – ma znaczenie w rozwiązaniu zagadki. Każda z postaci
jest zupełnie inna, a wepchnięty w nią Bishop nie zawsze jest w stanie nad nią
zapanować. Te wszystkie elementy zebrane razem w jeden powieści tworzą książkę,
od której najpierw nie można się oderwać, a później nie można o niej zapomnieć.
Okazuje się, że czasami warto posłuchać intuicji i
zdecydować się na książkę, która głównie wizualnie cieszy oko. Moja radość była
przeogromna, kiedy okazało się, że poza tym, że książka miała schemat z jakim
nigdzie do tej pory się jeszcze nie spotkałam, to dodatkowo mocno mnie
zaintrygowała i wciągnęła. Nie brakuje jej oczywiście minusów, ale mam
wrażenie, że kreatywność i staranność autora w przygotowanie takiej kryminalnej
uczty jednak wszystko rekompensuje. Do przeczytania Siedem śmierci Evelyn
Hardcastle zdecydowanie zachęcam tych, którzy lubią nieoczywiste historie i
oczekują od kryminałów porządnie skonstruowanej zagadki kryminalnej. W książce
Turtona nie ma zbyt wiele brutalności, także książka idealnie sprawdzi się też
dla młodszych adeptów kryminalistyki.
Tytuł: Siedem śmierci Evelyn Hardcastle
Tytuł oryginału: The Seven Deaths of Evelyn Hardcastle
Autor: Stuart Turton
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 544
Data wydania: 27 lutego 2019
Cena katalogowa: 42,90 zł
Moja ocena: 9/10
W kryminałach retro fajne jest właśnie to, że niby jest śmierć, zabójstwo itd., ale wszystko to podane w delikatnej formie, bez flaków, wielkiej przemocy itp. :)
OdpowiedzUsuńMimo że mi przemoc normalnie nie przeszkadza, to to była zdecydowanie przyjemna odmiana :)
UsuńNie pozostaje mi nic innego jak zakupić ją:)
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
Usuńświetne zdjęcia! <3 książkę mam w planach, tylko dalej zastanawiam się czy zapoznać się z nią w formie audiobooka czy jednak lepiej będzie przeczytać...
OdpowiedzUsuńDziękuję! Myślę, że wersja papierowa będzie wygodniejsza - a przynajmniej dla mnie pewnie by była :)
Usuń