Czasem trudno odróżnić sen od jawy.
Rzadko zdarzają mi się książki, które wciągam w
trakcie jednego posiedzenia. Zazwyczaj robię przerwy, kręcę się i zaglądam do
internetu, żeby się trochę pobudzić. Nawet przy ciekawych historiach zdarza mi
się nudzić. W przypadku Sekretu matki
przerwę zrobiłam jedną, ale była wymuszona, gdyby ode mnie to zależało, to
wcale by jej nie było. W pierwszej wolnej chwili wróciłam do książki, bo nie
mogłam doczekać się poznania finału tej historii.
To jedna z tych książek, przy których lepiej
powiedzieć mniej niż za dużo. W jej przypadku warto też nie czytać opisu, bo
zdradza niemal wszystko, a moim zdaniem niestety może to psuć całą zabawę. Mam
wrażenie, że nieświadomość mnóstwa tajemnic rodziny Markham jest kluczem do
prawdziwego i intensywnego wciągnięcia się w tę historię. Mnie na szczęście
udało się uniknąć spoilerów, bo zanim zabrałam się za książkę, zupełnie
zapomniałam o czym miała ona być. Poszczególne zagadki fabuły i tak zostają
zdradzone w czasie, systematycznie się do nich dochodzi, a dzięki tej
nieświadomości zapewniają jeszcze więcej emocji. Ten niepokój pojawia się
niespodziewanie, w poszczególnych rozdziałach, a nie tylko na końcu powieści.
Nie jestem przekonana, czy mając świadomość przez co przeszli Markhamowie,
byłabym tak samo zaangażowana w tę historię. Biorąc jeszcze po uwagę fakt, że
zakończenie trochę mnie rozczarowało, mogłaby wyjść z tego nuda.
Na szczęście dla mnie Boland zaintrygowała mnie od pierwszych
stron i wciągnęła mnie w wir wydarzeń. Udało jej się stworzyć główną bohaterkę,
której osobowość zaciekawiła mnie, której poczytalności nie byłam pewna i przez
co tak szybko zaangażowałam się w historię. Tessa od samego początku była dla
mnie zagadką, a wychodzące z czasem jej doświadczenia i traumy sprawiały, że
jej obraz stawał się jeszcze bardziej spójny i zrozumiały. To jednak nie
odebrało jej zagadkowości i do ostatnich stron nie byłam przekonana, w którą
stronę zmierza zakończenie. Scott, mąż głównej bohaterki, był natomiast
postacią wywołującą we mnie bardzo negatywne emocje i momentami dosłownie nie
mogłam go znieść. Jego zachowanie po części okazało się uzasadnione, a ostatecznie
poza intrygującym zachowaniem Tessy, wciągnęło mnie też odkrywanie ludzkiej
twarzy Scotta.
Sekret matki
to wielowątkowa powieść, która zahacza o wiele istotnych elementów – zaczynając
od macierzyństwa, przechodząc przez problemy poznawcze i osobowościowe, na
braku zaufania kończąc. Przedstawione w bardzo przystępny i czytelny sposób. Sprawiają,
że przechodząc przez każdy kolejny problem Tessy zaczyna się jej po prostu
współczuć. Ostatecznie to zakończenie mnie najbardziej rozczarowało, bo mimo że
wyjaśniło wszystkie napoczęte wątki, to jednak wydało się być bardzo
dramatycznym i takim budowanym na szybko. Moim zdaniem zabrakło mu delikatności
i dozowania napięcia – 30 stron i wszystko nagle zostaje wyjaśnione w dość
banalny sposób w porównaniu z możliwościami, które autorka sobie stworzyła. Nie
czułam się usatysfakcjonowana po tych kilkudziesięciu ostatnich stronach
powieści, chociaż cała książka finalnie zrobiła na mnie pozytywne wrażenie.
Szczerze mogłabym ją polecić osobom, które nieczęsto
sięgają po thrillery psychologiczne i, tak jak ja, nie mają zbyt dużych
możliwości porównawczych. Poza jednym niesamowicie irytującym bohaterem i
zakończeniem, które było dla mnie za proste i za szybkie, nie mam więcej do
zarzucenia tej powieści. Przeczytanie zajęło mi zaledwie kilka godzin, a na
poznanie zakończenia aż mnie skręcało z ciekawości. Warto dać jej szansę i na
własnej skórze przekonać się jak ta historia wciąga.
Tytuł: Sekret matki
Tytuł oryginału: The Secret Mother
Autor: Shalini Boland
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 312
Data wydania: 31 lipca 2019
Cena katalogowa: 38,00 zł
Moja ocena: 7/10
książka bardzo mnie ciekawi, mam nadzieję, że uda mi się po nią sięgnąć, bo myślę, że faktycznie może mi się spodobać :)
OdpowiedzUsuń