Tytuł: Czasem warto zabić
Tytuł oryginału: The Kind Worth Killing
Autor: Peter Swanson
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 352
Data wydania: 27 kwietnia 2016
Cena katalogowa: 34,90 zł
Dwoje totalnie obcych sobie ludzi poznaje się w barze na lotnisku,
gdzie spędzają czas w oczekiwaniu na odlot. Od słowa do słowa rozmowa nabiera
tempa, a Ted zaczyna opowiadać o swoim małżeństwie, o tym jak jest nieszczęśliwy,
o tym jak żona go zdradza i że najchętniej pozbawiłby ją życia. Jednak nie
spodziewał się tego, że współrozmówczyni – jako zupełnie obca osoba – poprze jego
pomysł morderstwa i zaproponuje pomoc.
Przyznam, że do Czasem warto
zabić mam bardzo mieszane uczucia. Sądziłam, że odwlekając napisanie
recenzji tej książki wszystko w między czasie poukłada mi się w głowie i
ostatecznie będę zadowolona. Jednak się tak nie stało – w głowie jak było, tak
zostało – czyli nadal mam wielki bałagan.
Swanson dosłownie zauroczył mnie swoim pomysłem na fabułę, kreacją
bohaterów i masą intryg, ale w jego stylu zdecydowanie zabrakło napięcia. Nie
wiem jak to mogło się stać, że jego książka mimo wszystkich zalet i
dopracowania każdego najdrobniejszego szczegółu, jest po prostu nijaka. Czyta
się ją bardzo szybko, a jeszcze szybciej nachodzi czytelnika rozczarowanie po
skończonej lekturze, że to tylko tyle, to wszystko na co stać tego autora.
Przez całą książkę autor wodził mnie za nos, podstawiając coraz to nowe fakty i
wydarzenia, w które jak dziecko wierzyłam i jeszcze sądziłam, że ta książka
jest schematyczna jak żadna inna. Ale poza tym, że byłam zdziwiona obrotem
wydarzeń i samym finałem, to nie czułam nic innego – żadnego napięcia ani
specjalnego napięcia.
Bohaterowie, mimo że są wyraźnymi postaciami, a autor zadbał o to, aby
ich portrety psychologiczne były niesamowicie skomplikowane, to ostatecznie
zlewają się w niewyraźną kupę z nijak zarysowaną emocjonalnie fabułą. Nie idzie
się do nich przyzwyczaić, ani tym bardziej tęsknić za nimi po skończonej
lekturze – jakby wszyscy popełnili na ostatniej stronie zbiorowe samobójstwo i
tyle ich widzieli.
Najważniejszymi postaciami książki stają się Lily i Ted, bo to właśnie
między nimi nawiązała się pewnego rodzaju umowa, że wspólnie pozbędą się
niewdzięcznej żony Teda. Głową tego planu jest Lily, a jej sztuka zacierania
śladów i pozorowania zabójstwa jako samobójstwa jest zaskakująca. Czytelnik
dowiaduje się w trakcie lektury, że rudowłosa nie jest taka niewinna na jaką
wygląda i ma kilka rzeczy na sumieniu. Bohaterka wychodzi z założenia, że kto
nadużywa miłości albo władzy powinien ponieść śmierć – nie można czuć się
bezpiecznie w obecności takiej osoby. Jej nieszczęśliwe dzieciństwo pozostawiło
na niej piętno i jednocześnie doprowadziło do tego, że jest taką a nie inną
osobą.
Mętlik w mojej głowie po skończeniu tej pozycji utrzymuje się do dnia
dzisiejszego. Pozostał też niedosyt i smutek, że tak cudowna fabuła została
zmarnowana. Zapowiadało się bardzo elektryzująco, a nie wyszło.
Hm...to chyba jednak nie sięgnę.;)
OdpowiedzUsuńNa Goodreads i Amazonie naczytałam się opinii, że to tytuł godny zastąpić Zaginioną dziewczynę - nie powiem, zaciekawiło, kupiłam i teraz toczy się do mnie w paczce, w (nie)zawrotnym tempie. Zmarnowany potencjał niepokoi, ale może moje odczucia będą inne :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że taka nijaka. Tytuł zwraca uwagę.
OdpowiedzUsuńNaprawdę się cieszę, że nie jestem osamotniona w swoich odczuciach odnośnie tej książki :)
OdpowiedzUsuń