20 maja

#125. Czasem warto zabić - Peter Swanson



Tytuł: Czasem warto zabić
Tytuł oryginałuThe Kind Worth Killing
Autor: Peter Swanson
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 352
Data wydania: 27 kwietnia 2016
Cena katalogowa: 34,90 zł

Dwoje totalnie obcych sobie ludzi poznaje się w barze na lotnisku, gdzie spędzają czas w oczekiwaniu na odlot. Od słowa do słowa rozmowa nabiera tempa, a Ted zaczyna opowiadać o swoim małżeństwie, o tym jak jest nieszczęśliwy, o tym jak żona go zdradza i że najchętniej pozbawiłby ją życia. Jednak nie spodziewał się tego, że współrozmówczyni – jako zupełnie obca osoba – poprze jego pomysł morderstwa i zaproponuje pomoc. 

Przyznam, że do Czasem warto zabić mam bardzo mieszane uczucia. Sądziłam, że odwlekając napisanie recenzji tej książki wszystko w między czasie poukłada mi się w głowie i ostatecznie będę zadowolona. Jednak się tak nie stało – w głowie jak było, tak zostało – czyli nadal mam wielki bałagan.

Swanson dosłownie zauroczył mnie swoim pomysłem na fabułę, kreacją bohaterów i masą intryg, ale w jego stylu zdecydowanie zabrakło napięcia. Nie wiem jak to mogło się stać, że jego książka mimo wszystkich zalet i dopracowania każdego najdrobniejszego szczegółu, jest po prostu nijaka. Czyta się ją bardzo szybko, a jeszcze szybciej nachodzi czytelnika rozczarowanie po skończonej lekturze, że to tylko tyle, to wszystko na co stać tego autora. Przez całą książkę autor wodził mnie za nos, podstawiając coraz to nowe fakty i wydarzenia, w które jak dziecko wierzyłam i jeszcze sądziłam, że ta książka jest schematyczna jak żadna inna. Ale poza tym, że byłam zdziwiona obrotem wydarzeń i samym finałem, to nie czułam nic innego – żadnego napięcia ani specjalnego napięcia.

Bohaterowie, mimo że są wyraźnymi postaciami, a autor zadbał o to, aby ich portrety psychologiczne były niesamowicie skomplikowane, to ostatecznie zlewają się w niewyraźną kupę z nijak zarysowaną emocjonalnie fabułą. Nie idzie się do nich przyzwyczaić, ani tym bardziej tęsknić za nimi po skończonej lekturze – jakby wszyscy popełnili na ostatniej stronie zbiorowe samobójstwo i tyle ich widzieli.

Najważniejszymi postaciami książki stają się Lily i Ted, bo to właśnie między nimi nawiązała się pewnego rodzaju umowa, że wspólnie pozbędą się niewdzięcznej żony Teda. Głową tego planu jest Lily, a jej sztuka zacierania śladów i pozorowania zabójstwa jako samobójstwa jest zaskakująca. Czytelnik dowiaduje się w trakcie lektury, że rudowłosa nie jest taka niewinna na jaką wygląda i ma kilka rzeczy na sumieniu. Bohaterka wychodzi z założenia, że kto nadużywa miłości albo władzy powinien ponieść śmierć – nie można czuć się bezpiecznie w obecności takiej osoby. Jej nieszczęśliwe dzieciństwo pozostawiło na niej piętno i jednocześnie doprowadziło do tego, że jest taką a nie inną osobą.
Mętlik w mojej głowie po skończeniu tej pozycji utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Pozostał też niedosyt i smutek, że tak cudowna fabuła została zmarnowana. Zapowiadało się bardzo elektryzująco, a nie wyszło.


4 komentarze:

  1. Hm...to chyba jednak nie sięgnę.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Goodreads i Amazonie naczytałam się opinii, że to tytuł godny zastąpić Zaginioną dziewczynę - nie powiem, zaciekawiło, kupiłam i teraz toczy się do mnie w paczce, w (nie)zawrotnym tempie. Zmarnowany potencjał niepokoi, ale może moje odczucia będą inne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że taka nijaka. Tytuł zwraca uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę się cieszę, że nie jestem osamotniona w swoich odczuciach odnośnie tej książki :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © rude recenzuje.