Tytuł: P.S. Kocham cię
Tytuł oryginału: P.S. I love you
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 512
Data wydania: 8 lipca 2015
Cena katalogowa: 34,90 zł
Cudowny film, nakręcony na podstawie tej książki, zmotywował mnie do
sięgnięcia po nią – wreszcie! Nasłuchałam się mnóstwa pozytywnych komentarzy o
tej książce, niejednokrotnie wspominaliście o jej wyższości nad ekranizacją,
więc pełna zapału, energii i żądzy słodko-gorzkich emocji zabrałam się za nią
jak tylko do mnie trafiła.
Tu, w opisie pojawi się kilka spoilerów, bo w gruncie rzeczy ciężko je
ominąć, chcąc cokolwiek powiedzieć o tej pozycji. Ale mam wrażenie, że i tak
wszyscy wiedzą co się święci i nikomu nie sprawi to żadnego problemu.
Holly i Gerry byli bratnimi duszami, które miały szansę spotkać się
już za czasów młodości. Od tego czasu byli nierozłączni, przy okazji
przepełnieni przyjaźnią i miłością. Jednak los płata im figle i niszczy ich małżeństwo
dość nieoczekiwaną śmiercią Gerry’ego. Zrozpaczona Holly nie bardzo wie, co
począć ze swoim życiem, jednak jak zawsze może liczyć na pomoc małżonka – w tym
wypadku nawet zza światów.
P.S. Kocham cię to druga
książka Ceceli Ahern, którą miałam okazję czytać, i druga jej książka, za którą
zabrałam się po obejrzeniu ekranizacji. W przypadku Love, Rosie wyszło tak, że film powalił mnie na kolana, z których
dość szybko wstałam, a książka wyrządziła istne spustoszenie. Nie mogłam się
jej pozbyć z głowy przez dobre kilka tygodni, a przy okazji zdradzę Wam, że
była jedną z niewielu (a dokładniej trzecią) książką, na której uroniłam łezkę.
Film P.S. Kocham cię oglądałam
jeszcze za czasów liceum, mam z nim szczególne wspomnienia, no i oczywiście
ogromny sentyment – cały czas chętnie do niego wracam w chwilach, kiedy potrzebuję
się porządnie wypłakać. Przyznaję, z ogromnym bólem serca, że książka była mega
pomyłką. Do tej pory boli mnie serce przez to, że książka tak bardzo różni się
od ekranizacji i tym razem pojedynek wychodzi na korzyść filmu (co u
książkoholików nie zdarza się za często).
Nie mam nic wielkiego do zarzucenia Ahern – jej styl jest lekki i
przyjemny, książkę szybko się czytało, no ale tak istotne różnice między
ekranizacją a powieścią sprawiły, że jednak stawiam na film. Zdecydowanie
zabrakło mi relacji Holly-Gerry – czytając kolejne rozdziały miałam wrażenie,
że fabuła bardziej się kręci wokół przyjaciół głównej bohaterki i ich problemów,
niż samej miłości i tego dramatycznego rozstania z ukochanym.
Głowna bohaterka, która niestety pozostaje przy życiu (wolałabym, żeby
w książce zamienili się miejscami – Gerry żyje dalej, a Holly umiera), została
przedstawiona jako – delikatnie mówiąc – fujara. Jej książkowy charakter
zupełnie mi nie podpasował, czasami nawet mnie odrobinę irytowała. Ahern
przedstawiła ją jako kobietę, która przez przypadek trafiła na najlepszego
faceta na świecie i jakimś cudem udało jej się go przy sobie zatrzymać, aż do
jego śmierci, jako nieudacznicę, która ma dwie lewe ręce w zasadzie do
wszystkiego i bez czyjejś pomocy niewiele potrafi zrobić, jako nastoletnią dziewczynkę,
która na każdym kroku potrzebuje pomocy mamy. Przyjaciółki głównej bohaterki
też nie specjalnie przypadły mi do gustu – wydawały się być takimi babami z
bazaru, wciskającymi każdemu przechodniowi jajka i próbującymi się tylko
przekrzyczeć. Zdecydowanie nie.
A Gerry to kawał faceta, którego niepotrzebnie ktoś uśmiercił już na początku książki.
W najbliższym czasie mam zamiar naskrobać jakiś post o różnicach
między filmem a książką. Dla mnie ta przygoda skończyła się dramatycznie i z
pewnością jej nie powtórzę. Jednak większość osób, które udzielały się w
komentarzach pod postami w moich social mediach, twierdziło, że film to klapa.
Teraz sama nie wiem co myśleć. Pustka totalna.
Bo to chyba zależy od kolejności ;) Ja na przykład często mam tak, że jak obejrzę dobry film napierw, to książka już nie wzbudza takich zachytów :) A jesli najpierw przeczytam książkę, to wtedy w filmie jest zawsze coś nie tak :D teraz mam problem z "Projektantką". Onejrzałam film, który mnie absolutnie zachwycił. Boję się czytać książkę :D
OdpowiedzUsuńPewnie, że zależy od kolejności! :D Ja przeważnie takich problemów nie mam, ale przy tej pozycji szczególnie mnie ruszyło, powiem nawet, że lekko się zbulwersowałam i obraziłam na książkę :D
UsuńJa też mam zawsze dylemat i nie wiem, czy zacząć od filmu, czy od książki. Wrażenia bywają różne. Nad tą książką zastanawiam się od dłuższego czasu, ale chyba jeszcze poczeka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kasia
Nie oglądałam filmu, a książki mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak ja odebrałabym główną bohaterkę. Historię znam z filmu, ale muszę nadrobić lekturę. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę, jak i oglądałam film i bardzo podobała mi się ta historia. Książki tej autorki miło wspominam, dobrze się je czytało :) Darin Kr blog.
OdpowiedzUsuńOj, ja zdecydowanie wolę książkę od filmu. Może to dlatego, że najpierw czytałam, a potem oglądałam. Drażni mnie to, że w ekranizacji sporo rzeczy zostało zmienionych. A już zwłaszcza irytuje mnie to, że to matka przekazuje tam listy, a także to, że Holly łazi wszędzie z urną... Jakie to głupie. ._.
OdpowiedzUsuńTo, że matka przekazuje listy jest faktycznie średnie, ale za to uważam, że właśnie w książce jest za mało tej żałoby i tęsknoty za Gerrym. Film, chociażby przez to chodzenie z urną, bardziej i lepiej pokazuje uczucia człowieka, które pojawiłyby się po starcie najukochańszej osoby :D
UsuńWłaśnie dla mnie to chodzenie z trumną do przesada i... parodia? W każdym razie nic na serio, przerysowanie. Chociaż nie wiem, może w Irlandii to jest normalne, w końcu w naszym kraju urnę trzeba pochować, a nie postawić na kominku. Jednak różnice kulturowe i przyzwyczajenia wpływają na odbiór takich spraw. :P
UsuńHm, a u mnie czeka na swoją kolej;-)
OdpowiedzUsuńBtw, wybacz zboczenie zawodowe, proszę, ale pierwszy akapit - "Żądza" od "pożądać" (=chcieć), a nie "rządza" od "rządzić". Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na kolejne recenzje;-)
Poprawione, dzięki za uwagę! Szczerze powiedziawszy nie zauważyłam byka, bo nic mi go nie podkreśliło - aż dziwne :D
UsuńJa miałam zupełnie inne odczucia. Książka mocno mną trzepnęła i zaraz po skończeniu miałam ochotę zacząć czytać od nowa. Książkowa Holly wydała mi się bardziej prawdziwa, a jej przyjaciele i rodzina po prostu cudowni. Fakt, mało tam było miłości Holly i Gerry'ego, ale to pewnie dlatego, że książce akcja bardziej skupiała się na teraźniejszości. W filmie było bardzo dużo retrospekcji.
OdpowiedzUsuńFilm obejrzałam po książce i wprost nie mogłam uwierzyć, jak można było go tak zepsuć :) Samo przeniesienie akcji do Nowego Jorku już było złe, zniknął cały klimat irlandzkiego miasteczka. A jak zobaczyłam, że Holly zabiera ze sobą urnę z prochami męża na imprezę do klubu, to już całkiem postawiłam na nim grubą krechę.