Tytuł: Milion cudownych listów
Tytuł oryginału: One Milion Lovely Letters
Autor: Jodi Ann Bickley
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 272
Data wydania: 26 października 2016
Cena katalogowa: 34,99 zł
Ta książka okazała się dla mnie całkowitym zaskoczeniem, bo zupełnie o
niej zapomniałam. Dotarła do mnie, a ja nawet nie wiedziałam co to będzie, nie
wspominając o tym, że nie czytałam jej opisu (a tym bardziej nie robię tego
przed samym czytaniem książki, bo przeważnie same spoilery tam czyhają). Jednak
zaintrygowana tytułem i okładkowymi blurbami szybko się za nią zabrałam.
Pisanie listów zaczęło się kiedy zmarła ukochana babcia Jodi. Mama
namówiła ją, aby napisała i wysłała do niej list, prosto do nieba. Nawet po
wielu latach pamiętała, jak bardzo pokrzepił ją ten niewielki gest, ta próba
nawiązania kontaktu ze zmarłą osobą, a przy okazji jej mama również odczuła
ulgę. Kiedy Jodi zachorowała na zapalenie mózgu i jej życie zmieniło się
kompletnie, to właśnie wpadła na pomysł założenia strony internetowej, przez
którą ludzie z całego świata mogliby się z nią kontaktować, bez żadnych
zobowiązań, którym mogłaby wysyłać pocieszające maile. Sama była w potrzebie i
przy okazji chciała pomóc innym, cierpiącym ludziom.
Niedawno przeżywałam jesienną chandrę, zresztą mam wrażenie, że
odrobinę jeszcze mnie trzyma. W związku z nią nie chciało mi się robić
dosłownie nic, szczególnie kiedy po całym dniu pracy wracałam do domu –
zmarznięta i przemoczona. Marzyłam tylko o tym, żeby walnąć się do ciepłego
łóżeczka, z gorącą herbatą i najlepiej iść od razu spać, żeby przespać cały
dzień. Nie w głowie było mi czytanie książek, ale zdecydowałam się na
nadrobienie seriali. Niewiele było mi trzeba, żeby ich fabuła wybiła mnie z
równowagi i jeszcze bardziej zniechęciła do robienia czegokolwiek. Zdecydowałam
się dać szansę Listom, ale pierwsze starcie nie wyszło najlepiej. Historia,
która rzekomo miała podnosić na duchu, jeszcze bardziej mnie dobiła –
odechciało mi się wszystkiego. Poza tym, że niesamowicie mnie demotywowała, to
jeszcze drażniła, bo miałam wrażenie, że autorka cały czas użala się nad sobą,
a niekoniecznie jestem tak empatyczną osobą, żeby wzruszać się na każdym kroku.
Powinnam jej współczuć, a ja miałam jej dość.
Pozycja odczekała dobry tydzień na półce, a ja do niej wróciłam, już
trochę weselsza i z większym zapałem. Przyznaję, że dobrze zrobiłam, że
zdecydowałam się na jej dokończenie. Druga część książki jest niesamowicie
magiczna i rzeczywiście oddziałuje na czytelnika w pozytywny sposób, podnosząc
go na duchu.
Autorka ma bardzo łatwy styl pisania, przez co jej książkę pochłania
się dosłownie w jedną chwilę (jeżeli nie ma się jakiejś sezonowej chandry).
Pierwsza część jest pewnego rodzaju pamiętnikiem, w którym Bickley opowiada
czytelnikowi trochę o swoim życiu – wprowadza go w czasy przed chorobą i
pokazuje różnice po zachorowaniu. Dokładnie opisuje wydarzenia z młodości,
które szczególnie zapadły jej w pamięć, które znaczyły dla niej wiele, a w to
wszystko wplata swoje uczucia, często mówiąc o tym, czego nigdy nikomu nie
zdradziła.
Z jednej strony Milion cudownych listów to książka, która rzeczywiście
może podnieść na duchu, ale radziłabym na nią uważać, bo efekt może być
odwrotny. Czasami ciężko czyta się o czyimś cierpieniu, nie rozumiejąc go, nie
potrafiąc postawić się w sytuacji chorego. Ale najważniejsze co wyniosłam z tej
króciutkiej powieści to to, aby nigdy się nie poddawać, aby szukać radości w
najdrobniejszych rzeczach i doceniać wszystko, co ma się wokół siebie.
Zaciekawiłaś mnie :) Też nie czytam opisów książek, czasem mi się zdarzy. Okładka rzeczywiście nie zapowiada niczego "cięższego"...
OdpowiedzUsuńJak czytałam opis, to faktycznie wydawała się być dość optymistyczna, jednak po Twojej recenzji mam mieszane uczucia. Nie wiem czy bym się nie dobiła, albo nie wprawiła w stan melancholii.
OdpowiedzUsuń