Tytuł: Burza słoneczna
Tytuł oryginału: Solstorm
Autor: Åsa Larsson
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 364
Data wydania: 25 września 2013
Cena katalogowa: 34,90 zł
Skandynawskie
kryminały mają coś w sobie. Przeważnie są mocne, mroczne i brutalne, ale też zagadkowe
i tajemnicze do ostatniej strony. Dla bardziej wymagającego czytelnika są wyzwaniem,
bo trzeba się trochę natrudzić, żeby odgadnąć kto stoi za morderstwami i jaki w
ogóle miał motyw. Czytelnicy, z reguły przeświadczeni o wyższości skandynawskich
kryminałów nad tymi, pisanymi przez autorów innych – nieskandynawskich –
narodowości, sięgają po nie bez większego wcześniejszego zainteresowania
fabułą, no i oczywiście bez obawy, że książka okaże się klapą.
Wiktor Strandgård, aktywny działacz religijny,
zostaje brutalnie zamordowany, a jego zwłoki – pozostawione w świątyni Źródła
Mocy – zostają odnalezione przez jego siostrę. To ona informuje policję o
odnalezionym ciele, po czym sama rozpływa się w powietrzu. W związku z jej
zniknięciem pierwsze podejrzenia padają właśnie na nią. W tym samym czasie do
Kiruny przyjeżdża Rebeka Martinsson, prawniczka ze Sztokholmu,
dla której powrót w te strony był nie lada wyzwaniem i obudził kilka
wewnętrznych demonów.
Po pierwszym spotkaniu z kryminałem Åsa
Larsson jestem trochę nieusatysfakcjonowana, ale nadal zaintrygowana jej
książkami. Dawno nie miałam takiej sytuacji, że w zasadzie nie mam za bardzo
się do czego przyczepić – żeby wytknąć jakieś rażące mnie niedociągnięcia – a książka
ostatecznie pozostawiła pustkę w głowie.
Ogromną zaletą stylu Larsson jest umiejętność tworzenia niesamowicie
klimatycznej fabuły – jej obrazowe budowanie mroźnego, skandynawskiego klimatu
sprawia, że czytelnik niemal przenosi się do tej zmarzliny, że czuje
wszechobecny chłód i gęsią skórkę na całym ciele, która jeszcze potęgowana jest
wydarzeniami przedstawionymi w fabule. Przedstawiając charakterystyczne dla
Szwecji zorze polarne sprawia, że czytelnik automatycznie zaczyna się bardziej
angażować w książkę i wizualizować niektóre z przedstawianych treści. Do tej
niemal baśniowej zimy wprowadza niepokój i mrok, narastające przez odkrycie ciała
jednego z ważniejszych działaczy religijnych. Autorka buduje w podświadomości
czytelnika wizję rytualnego mordu – rozczłonkowane ciało sugeruje, że mordercą
był psychopata, co automatycznie rzuca podejrzenia na niektóre z postaci.
Idealnie dozuje tajemniczość w zestawieniu z klimatem powieści. Mimo że Burza
słoneczna wydaje się być mocnym i bardzo mroźnym kryminałem, to jednak mam
wrażenie, że autorka miejscami nie poradziła sobie z budowaniem napięcia –momentami
brakowało mi wewnętrznego niepokoju i paraliżu. Mam też pewne zastrzeżenia do
bohaterów, którzy miejscami kreowani są na płytkich, a przez to stają się też
irytujący. Najbardziej na nerwy działała mi Rebeka, chociaż tak naprawdę nawet
nie potrafię powiedzieć czemu – po prostu się nie polubiłyśmy od pierwszego
spojrzenia.
Nie poddaję się i do książek Larsson jeszcze wrócę. Autorka na tyle
zaintrygowała mnie swoim stylem, że nawet za bardzo nie potrafiłabym się jej
pewnie oprzeć. Mimo dość rozbudowanych wątków obyczajowych książka nie
zanudziła mnie na śmierć, a nawet przyznam, że nutka obyczaju wprowadziła
jeszcze lepszy klimat do fabuły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz