Zbrodnie
prawie doskonałe to książka, do której podeszłam z ogromnym zaangażowaniem,
czując w kościach, że idealnie zgra się z moimi zainteresowaniami.
Oczekiwania
były ogromne, ale autorka znakomicie sobie poradziła z tematem, na tyle, że nie
mam tej książce zupełnie nic do zarzucenia. To nie jest kolejna z tych lektur,
które pochłania się bez większego zaangażowania w godzinę czy dwie – ta wymaga
od czytelnika skupienia i uwagi w ciągu kilku, może nawet kilkunastu, długich
godzin spędzonych razem. Jeżeli jeszcze nie słyszeliście o tej książce gorąco
zachęcam do sprawdzenia mojej opinii na jej temat tutaj.
Iza
Michalewicz
– uznana
reporterka, laureatka nagrody Grand Press i finalistka Nagrody im. Ryszarda
Kapuścińskiego. Autorka zbioru reportaży Życie to za mało. Notatki o stracie i
poszukiwaniu nadziei oraz książki Rozpoznani o rozpoznanych na kadrach powstańczej
kroniki filmowej uczestnikach powstania warszawskiego. Współautorka
bestsellerowej biografii Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia.
Źródło zdjęcia |
Pierwsze
pytanie rozgrzewkowe. Jakie książki sama najchętniej czytasz w wolnym czasie?
Literaturę piękną, poezję, ale lubię też kryminały.
Skąd
więc zamiłowanie do książek true crime?
Trudno mówić o zamiłowaniu. To raczej ciekawość. Jak każdy
reporter idę w stronę tematów i historii, które mnie interesują, zwłaszcza
kiedy mają w sobie jakąś tajemnicę.
Jak
myślisz, dlaczego ludzie czytają książki na faktach o mordercach i brutalnych
sprawach? Czego w nich szukają?
Na pewno dreszczyku grozy. Takie książki podnoszą adrenalinę
we krwi. Zło od wieków przyciągało ludzi, bo jest o wiele bardziej, niestety,
atrakcyjne od dobra.
Zbrodnie
prawie doskonałe tematycznie znacznie odbiegają od Twoich poprzednich książek,
więc skąd pomysł na przedstawienie spraw polskiego Archiwum X?
Zawsze interesowały mnie sprawy kryminalne, zwłaszcza, jeśli
w tle pojawiała się zbrodnia. Pamiętam, że zupełnie nie dawało mi spokoju
zabójstwo mężczyzny we Wrocławiu, o które został najpierw oskarżony, a potem
skazany Krystian Bala, autor książki „Amok”. Miał w niej opisać, w jaki sposób
zabił. Na motywach tej historii powstał dość kiepski zresztą film pod tym samym
tytułem, który wszedł do kin w ubiegłym roku. Opisałam tę sprawę dawno temu,
można o niej poczytać na moim blogu na stronie www.izamichalewicz.pl, a nosi tytuł
„Karmazynowy mściciel” (tutaj).
W mojej poprzedniej książce, która przy okazji trafiła do
finału Międzynarodowej Nagrody im. R. Kapuścińskiego za reportaż literacki, też
można znaleźć kilka kryminalnych reportaży. Choćby „Alibi” - o lekarce, chirurg
plastyk, która została wmanewrowana w zabicie pacjentki, czy o słynnej już dziś
sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej. Jest też reportaż, zatytułowany „Upadłe
anioły”. Jeździłam po więzieniach w całej Polsce, żeby porozmawiać z więźniami,
którzy jeszcze będąc nastolatkami, zamordowali człowieka. Nurtowało mnie, skąd
w tak młodych ludziach bierze się zło. To było dla mnie bardzo trudne
doświadczenie. Każda z tych rozmów burzyła we mnie krew. Tekst ukazał się w
Newsweeku w maju 2006 roku, czyli - zwróć uwagę - ile lat upłynęło od tamtej
pory: dwanaście! Pomysł na napisanie książki o pracy policjantów z Archiwum X chodził
za mną latami. Zbierałam się długo, bo szukałam w sobie odwagi, żeby podjąć ten
temat. Nie jestem z wykształcenia prawnikiem, ani kryminologiem. Wiedziałam, że
muszę się nauczyć o wiele więcej niż już umiem, i że zabierze to trochę czasu.
Poza tym dobry reporter to ten, który ważne książki pisze mając już duże
doświadczenie w tym zawodzie. Inaczej istnieje niebezpieczeństwo, że okaże się
efemerydą i zniknie z rynku, ścigany rozczarowaniem czytelników. Nie mogłam
sobie na to pozwolić.
Źródło zdjęcia |
Co
dawało Ci najwięcej satysfakcji w czasie opracowywania tej książki?
Spotkania z ludźmi. Poznanie tych policjantów to jedna z
ciekawszych i fajniejszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w tej pracy.
Jak
długo zajęło Ci jej przygotowanie? Ile czasu minęło od pojawienia się samego
pomysłu do pierwszych zapisanych stron i później do wydania książki?
Pomysł kiełkował, ale decyzję podjęłam w 2014 roku po
wydaniu zbioru reportaży „Życie to za mało”, który był niejako podsumowaniem
dekady mojej pracy. Uznałam, że zamykam już pewien etap w swoim życiu i czas na
nowy. W 2015 roku podpisałam umowę z Wydawnictwem „Znak”, i na nieco miękkich
nogach zabrałam się za dokumentację. Było we mnie wiele wątpliwości, z
podstawową: czy sobie poradzę. Poza tym chciałam, żeby to była książka inna od
poprzednich, napisana z literackim rozmachem, bez oglądania się na
ograniczenia, jakie stwarzają gazety, zwłaszcza brak miejsca. W gazetach umiera
próba przemycenia literatury, czy jakiejkolwiek dłuższej narracji, bo dla
redaktora to jako pierwsze idzie pod nóż, którym tnie tekst. Każdy zbiór
reportaży tak zwanych recyklingowanych to niestety przenoszenie tego, co
ukazało się w gazecie, czyli chodzenie na absolutną łatwiznę: ktoś już to
zredagował, pozwów sądowych nie było, jest bezpiecznie. A tu wyruszałam w
nieznaną podróż, która mogła się zakończyć jak ta do Zurychu w filmie „Vabank”.
Co
czujesz gdy słyszysz albo czytasz o brutalnych morderstwach? Jakie to emocje w
Tobie budzi?
Nie lubię rozmawiać o swoich uczuciach, ale przeważnie zastanawiam
się, jak rodziny ofiar uczą się z tym żyć. I czy to w ogóle możliwe.
Która
ze spraw przedstawionych w książce wydała Ci się najbardziej brutalna i przy
okazji najbardziej utkwiła Ci w pamięci?
W tym wypadku nie potrafię generalizować, bo jak porównać
bestialskie zabójstwo kobiety w zaawansowanej ciąży do maltretowania, a
wreszcie zamęczenia na śmierć polskiego premiera? Jak porównać zabicie, a potem
zdjęcie skóry ze studentki z Krakowa do morderstwa dwojga młodych ludzi w
górach strzałami między oczy. Albo zasztyletowanie dzieci na Pomorzu do
niewyjaśnionej po dziś dzień śmierci Małgosi Śnieguły w Skierniewicach? No nie
da się. Każde zabójstwo odczłowiecza tego, który ginie, i tego, który zabija.
Źródło zdjęcia |
Czy
zdarzało Ci się, że pracując nad poszczególnymi sprawami miałaś problemy ze
snem? Pojawiały się sytuacje, że opisywane przez Ciebie wydarzenia nie dawały
Ci spokoju w nocy?
No pewnie, że tak! Wtedy albo do upadłego oglądałam seriale,
albo, żeby rano wstać o jakiejś normalnej porze, wspierałam się środkami
nasennymi. Obrazy z miejsc zabójstw zostają w głowie i nie się ich
„odzobaczyć”.
Jak
często spotykałaś się z brakiem odpowiedzi lub zbywaniem ze strony prokuratorów
zajmujących się danymi sprawami?
Bywało różnie. Niektórzy pomagali, inni przeszkadzali,
zwłaszcza jeśli chodziło o dostęp do akt. Jeden z prokuratorów, Marek Słoma z
Łodzi, nalegał, żebym swoją prośbę o wgląd do akt sprawy śmierci Małgosi
Śnieguły, napisaną odręcznie, przesłała mu pocztą. Chociaż już wówczas
wiedział, że mi tego wglądu odmówi. Inny nakazał zanonimizowanie akt, mimo
że miałam prawo otrzymać je w pełnej
krasie. Jeszcze inni całkowicie odmawiali wglądu, więc te sprawy odłożyłam na później i zamierzam do
nich wrócić.
W
swojej książce ukazałaś ułomności systemu sprawiedliwości. Czy nie obawiałaś
się konsekwencji tak dokładnego przedstawienia tych spraw?
Obawiałam się. Reporter, który wchodzi w taki ciemny las i
mówi, że się nie boi, nie mówi prawdy. Ale lęk to nieodłączny bagaż w tej
pracy.
Dlaczego
policja nie angażowała się tak bardzo w te szczególnie trudne sprawy, że
rzeczywiście powołano do życia wydział Archiwum X?
To jest temat rzeka, ale odpowiem tak: lata, kiedy
rozgrywała się część z tych zabójstw, były latami raczkującej kryminalistyki.
Nie było badań DNA, bazy AFIS czy GENOM. I to bardzo pomagało przestępcom.
Policja zazwyczaj angażuje się w sprawy zabójstw, czasami nawet za bardzo, więc
traci czujność. Wiele też potrafi robić na pokaz. Ale na klęskę organów
ścigania składa się wiele czynników. I jednym z nich najczęściej jest człowiek.
Wystarczy, że prokurator zlekceważy oględziny miejsca zbrodni (albo ujawnienia
zwłok) i niepowodzenie gotowe, bo oględziny są bardzo ważną częścią
postępowania i wielu śladów, już utraconych, nie da się odzyskać. Bardzo ważne
jest też szukanie i określenie motywu: dobry glina umie wejść w buty mordercy,
by spróbować odgadnąć, to też nim kierowało, że zabił. Ustalanie motywu na
początku śledztwa również jest szalenie ważne, bo można pójść fałszywym tropem
i stracić zbyt wiele czasu. A czas jest wrogiem policjantów.
Ciekawi
mnie dlaczego w strukturach grupy Archiwum X znajdują się sami mężczyźni?
Też ich o to pytałam. Jakoś nie zagrało z kobietami.
Tłumaczyli mi, że ciągle pojawiał się jakiś wątek flirtu w tych relacjach
damsko – męskich, co w dużej mierze rozbijało im pracę. Wina oczywiście zawsze
leży po obu stronach. Niemniej marzy mi się taki oddział Archiwum, którym
będzie kierowała kobieta, i gdzie kobiety też będą mogły wykorzystać swoją
niezwykłą pamięć do szczegółów, umiejętność otwierania ludzi i empatię. Myślę,
że emocjonalnie jesteśmy w stanie naprawdę dużo wytrzymać. I że umiemy świetnie
współpracować z mężczyznami, ale może ja mówię z własnego punktu widzenia?
Poza tym ja nie dzielę świata na męski i kobiecy, więc trudno
mi to analizować. Jak w każdym zawodzie są policjanci lepsi i gorsi, mniej albo
bardziej profesjonalni. I to absolutnie nie zależy od płci.
W
związku z ostatnimi wydarzeniami muszę również zapytać o sprawę Jaroszewiczów,
którą dokładnie opisałaś w swojej książce. Czy przeczuwałaś, że sprawa może
znów wrócić, po 25 latach od tego morderstwa?
Ja nie przeczuwałam, byłam tego pewna. Ta historia
wstrząsnęła mną głęboko i postanowiłam ją opisać dlatego, że nikt do tej pory
nie poświęcił jej głębszej analizy. W Komendzie Głównej Policji, o zgrozo,
przez te wszystkie lata nie było komórki Archiwum X, więc i nie było komu
wnikliwie się tym zająć. Kiedy zaczęłam pracę nad aktami, napisałam o tym
publicznie na fejsbuku, bo pilnował mnie w sądzie ochroniarz, żebym
fotografowała na pewno te karty akt, o które wnioskowałam. Jednym słowem
poinformowałam, że pracuję nad tą sprawą. Jakoś niedługo potem, nagle, po
siedmiu latach od zaginięcia, odnalazły się poszukiwane przez policję rzeczy
zamordowanych Jaroszewiczów, które w domu przetrzymywał ich młodszy syn, Jan.
Jedni nazywają to przypadkiem, inni, jak Bogdan Michalec, szef specgrupy z
Krakowa – synchronicznością. Za Carlem Gustavem Jungiem. Jung zauważył, że obok
rzeczywistości istnieje jakby „nadrzeczywistość”. Coś, co
góruje nad związkami przyczynowo – skutkowymi. I nazwał to właśnie
synchronicznością. Jest to coś spoza granicy czasu i nie da się tego objąć
rozumem.
Źródło zdjęcia |
Jaka
była Twoja reakcja, gdy dowiedziałaś się o zatrzymaniach w związku z tą sprawą?
Zaskoczenie. Jak dla mnie to wszystko poszło zbyt gładko.
Nie do końca ufam słowom polityków, zwłaszcza Zbigniewa Ziobry, który poniekąd
odtrąbił sukces mówiąc, że tym razem to nie jest pudło (nawiązując do
oskarżenia w 1996 roku czwórki innych złodziei), ale strzał w dziesiątkę.
Ogromna jeszcze praca przed prokuraturą, zobaczymy, co śledztwo pokaże. Na
razie przez moją stronę na fejsbuku Iza Michalewicz
Archiwum X pisze do mnie wielu czytelników. I między innymi dostałam mejla
od kogoś, kto napisał, że mógłby wnieść coś nowego do sprawy zabójstwa
Jaroszewiczów. I że prosi o kontakt. Odpisałam, ale na razie odpowiedziała mi
tylko cisza.
W
książce opisywałaś, że akta dotyczące tej sprawy były bardzo obszerne. Jesteś w
stanie oszacować ile czasu zajęło Ci zapoznanie się ze sprawą?
Kiedy zaczynałam dokumentację tej sprawy moja ówczesna
redakcja, czyli Duży Format Gazety Wyborczej, zwróciła się do mnie z prośbą o
zrobienie wywiadu z Andrzejem Jaroszewiczem, z okazji wydania jego książki
„Czerwony książę”. Kompletny przypadek, albo, jak chce Jung – synchroniczność.
Był marzec 2016 roku, wywiad ukazał się 14 kwietnia. To mnie zmobilizowało. O
akta zaczęłam się starać od razu, weszłam w nie bodaj w czerwcu i od tamtej
pory, aż do końca lutego 2017 roku dłubałam przy tej sprawie. 27 tomów. W samym
Sądzie Okręgowym w Warszawie spędziłam kilka tygodni.
Dla
mnie, jako osoby obserwującej sprawę Jaroszewiczów z zewnątrz, to wszystko
wydaje się niesamowicie złożone i jednocześnie pogmatwane. Jak w przypadku tej
sprawy udało Ci się okiełznać ten ogrom informacji? Jak się za to zabrałaś?
Były takie momenty, że naprawdę chciałam się poddać. To
najbardziej obszerna ze spraw, które opisałam w tej książce. Nie dość, że
wielowątkowa, to jeszcze materiał sądowy przygniatał. A trzeba było jeszcze
porozmawiać z ludźmi, którzy tę sprawę pamiętali. Myślę, że po prostu się
zawzięłam. Pewnie mogłaby powstać z tego osobna książka, ale zależało mi bardzo
na pokazaniu całości problemu spraw, które są porażką organów ścigania. Nawet
tego, że w Warszawie nigdy nie powstało Archiwum X, co zakrawa na kompletną
ignorancję polskich władz. Dopiero w 2017 roku zaczęły się jakieś ruchy w tym
kierunku, ale jaki to przybierze kształt, to się dopiero okaże.
W
sieci krąży wiele różnych teorii odnośnie tego morderstwa, a jedną z nich jest
zlecenie zabójstwa, którego zleceniodawca nie został pociągnięty do
odpowiedzialności i na dobrą sprawę nadal pozostaje nieznany. Jakie jest Twoje
stanowisko w tej kwestii?
Sporo osób mówi o sprawstwie kierowniczym, i że ten wątek
niejako został przez śledczych pominięty. Z mojego punktu widzenia to był
napad, który faktycznie na pierwszy, a nawet drugi rzut oka mógł wyglądać na
rabunkowy. Jednak kiedy się temu dobrze przyjrzeć, to raczej został w ten
sposób odegrany: rozsypane przyprawy na podłodze, rozlane perfumy w domu, żeby
zmylić psy tropiące. Tak faktycznie działają złodzieje. Tylko, że coś mi tu
głęboko nie gra i temu się w książce przyglądam. Złodzieje nie maltretują
godzinami ludzi, jednocześnie podając leki, zmieniając opatrunek na głowie i
koszulę, jak to zrobili w przypadku premiera Jaroszewicza. Poza tym z domu nie
zginęło zbyt wiele. Ale najbardziej chyba istotne są zeznania świadka, która
widział, jak z domu przy Zorzy, 1 września 1992 przed południem wychodzi dwóch
mężczyzn i kobieta. Jednym słowem ktoś w tym domu był nim policja odkryła dwie
ofiary.
I
już na sam koniec chciałam zapytać czego
nauczyła Cię ta książka?
Cierpliwości (bo z nią mam chyba
największy problem). I że Einstein miał rację: nie ma rzeczywistości samej w
sobie. Są tylko obrazy widziane z różnych perspektyw.
Źródło zdjęcia |
Podziwiam niesamowite zaangażowanie i wytrwałość p. Michalewicz- z rozmowy widać, że nie było łatwo, ale efekt- chyba, bo nie czytałam, sądzę po wpisie Ruda recenzuje :)- wart był wysiłku.
OdpowiedzUsuńRude recenzuje ;) reszta się zgadza.
Usuń