Do przygotowania tego wpisu zabrałam się natchniona
wpisem Marty z bloga Bibliofilem Być, która w napisała mini poradnik dla
autorów JAK
NIE NAWIĄZAĆ WSPÓŁPRACY Z BLOGEREM KSIĄŻKOWYM, pod którym ja podpisuję się
obiema rękoma, ale jak zwykle mam coś do dodania od siebie.
Marta napisała:
Im bardziej popularny blog i konto na bookstagramie, tym więcej maili z propozycjami współpracy w skrzynce. Coraz częściej jednak nie tylko wydawnictwa chcą z nami współpracować, ale także… sami autorzy.
Może rzeczywiście wynika to z dłuższego stażu i
większej popularności kanałów, a może
jest zupełnym przypadkiem, bo trzy lata temu – kiedy na dobrą sprawę szukałam
jeszcze swojej książkowej niszy – też otrzymywałam propozycje bezpośrednio od
autorów. Przyznać jednak muszę, że teraz mam dni, kiedy jestem zmęczona tymi
wiadomościami zalewającymi mi skrzynkę mailową, sekcję wiadomości na Facebooku
i wiadomości prywatne na Instagramie. Jeszcze gdyby to były wiadomości
bezpośrednio skierowane do mnie…
Jestem w stanie zrozumieć, że autor niezależny, czy
ten publikujący w małym, nie zbyt popularnym wydawnictwie, ma większy problem z
promocją w porównaniu do tego, którego książki pojawiają się pod szyldem
znanego i lubianego wydawcy. Rozumiem też to, że jeżeli autor sam tego nie
zrobi, to wydawca też pewnie nie kiwnie palcem, żeby jakoś pomóc – ewentualnie
roześle maile do swoich recenzentów, a jak nikt się nie zgłosi do konkretnej
książki to już trudno. Autor autorowi nierówny i podobnie jest z wydawnictwami,
ale w tym wpisie będę mocno generalizować.
KTO PISZE?
Jeżeli o mnie chodzi, głównie dostaję maile od
autorów jednego wydawnictwa, o którym też prawdopodobnie myślała Marta.
O ile większość wydawnictw naprawdę wspiera swoich pisarzy i promuje ich książki, chociażby w tej podstawowej formie, tak jest jedno (nie będę podawać nazwy), które sukcesywnie ich olewa.
Sporadycznie zdarzają się autorzy niezależni, autorzy
niewielkich wydawnictw, a bardzo rzadko trafiam na wiadomości od autorów
publikujących książki pod szyldem znanych wydawnictw, ale jednak te też się
zdarzają.
JAK PISZE?
Marta w swoim wpisie napisała o trzech głównych
błędach zauważalnych na pierwszy rzut oka w wiadomościach – składaniu propozycji przez Instagrama, pisaniu lakonicznych
wiadomości i braniu blogerów na litość. W zasadzie całkowicie zgadzam się z tym
podziałem i wyróżnieniem tych skrajnie nieakceptowalnych, jak widać nie tylko
przeze mnie, błędów.
Jestem w stanie zrozumieć, że bloger działający na wielu
platformach jest przede wszystkim ciekawym kąskiem, bo pod względem
marketingowym zrobi większe zamieszanie wśród większej grupy odbiorców. Poza
tym łatwo się do niego dostać pisząc cokolwiek gdziekolwiek. Nie potrafię
jednak zrozumieć jak autor, który nie szanuje swojego czasu i swojej pracy,
może oczekiwać tego od innych, gdzie wiadomość „cześć, chcesz przeczytać moją
książkę?” ma załatwić sprawę. Powiedziałabym też, że niektórzy biorą za bardzo
do siebie fakt, że napisali książkę. Wydaje mi się, że dla niektórych bycie
pisarzem jest awansem w hierarchii społecznej, przez co czują się lepsi od
innych i przy okazji próbują dyktować warunki recenzentom wymuszając na nich zainteresowanie
książką i samą osobą pisarza.
Brak profesjonalizmu totalnie mnie odstrasza, a
wiadomości, które zalewają mnie na Instagramie i Facebooku po prostu ignoruję.
Zdarzają się tacy autorzy, którzy kompleksowo – na wszelki wypadek – atakują ze
wszystkich możliwych stron, wynajdując jeszcze moje prywatne konta i dodając do
znajomych. Na taki spam możliwa reakcja jest tylko jedna, chociaż jeszcze kilka
lat temu próbowałabym grzecznie odmówić, po czym pewnie i tak przeczytałabym tę
książkę, bo ktoś wziąłby mnie na litość.
Musicie wiedzieć, że ci autorzy głupi nie są,
niektórym może brakować piątej klepki, ale przeważnie dobrze wiedzą co robią, ich
działania są jako tako przemyślane i bywają nawet zaplanowane. To wszystko
wygląda jak taka mała psychologiczna manipulacja. Zdarzają mi się bardzo często
wiadomości dziękczynne, w których autorzy składają mi podziękowania za pracę włożoną
w promowanie czytelnictwa, za poświęcenie. Czasami czuję się jakbym wróciła z
jakiejś wojny i zaraz mieliby mi wręczyć order za moje oddanie i zaangażowanie
w działania dla dobra narodu. Po czym piszą, że dzięki temu właśnie jestem
idealną osobą do zrecenzowania ich najnowszej powieści, która idealnie
komponuje się z ogólnym profilem mojej strony. Przeważnie są to propozycje
literatury, którą określam jako kobiecą – czyli romanse i te takie. Kto zajrzy
na moją stronę, albo na którykolwiek z moich profili i sprawdzi tematykę
chociaż kilku ostatnich wpisów, ma świadomość, że po takie książki nie sięgam,
nie czytam ich, co może świadczyć o tym, że po prostu ich nie lubię. Dla mnie
takie wiadomości są pierwszym sygnałem do tego, żeby dokonać odwrotu i wrzucić
wiadomość do spamu. Skoro ktoś nie miał czasu sprawdzić co czytam, kim jestem i
czym się interesuję – nawet jeśli nie po wpisach, to w zakładce o mnie na blogu jest to wyraźnie
zaznaczone – to skąd pomysł, że mi się będzie chciało spędzić kilka godzin nad
jego książką? Od blogerów wymaga się szacunku, więc to chyba dobry moment, żeby
i pisarze trochę się ogarnęli, zaczęli szanować czytelników i recenzentów i
oczywiście sprawdzać do kogo kierują propozycję.
Do przykładów lakonicznych wiadomości, o których
pisała Marta też mogę dołożyć swoje trzy grosze.
„Cześć, właśnie wydałe/am swoją książkę „TYTUŁ”. Chciałabyś ją zrecenzować?”. To tyle? Już dawno minęły czasy, gdy blogerzy rzucali się na każdą darmową książkę. Sam tytuł nic nam nie powie. Chcesz, żebyśmy rozreklamowali twoją powieść? Najpierw zareklamuj ją nam. O czym jest? Jaki to rodzaj literatury? Dlaczego warto ją przeczytać?
W mojej skrzynce można znaleźć wiadomości bardzo
ogólnikowe, w których albo autor w ogóle się nie podpisuje – moje zdolności
dedukcji na szczęście są na tyle duże, że i tak potrafię sprawdzić maila opisanego
jako imię.nazwisko, albo wiadomości opisane są danymi autora, tylko że już bez
tytułu książki ani wspominki o czym ona jest. Ja to odbieram jako coś na
zasadzie chcę wysłać, więc nie masz nic
do gadania, dawaj adres. Paskudnym nawykiem jest narzucanie się, wciskanie
na siłę i jako ostateczność wzbudzanie litości, jak coś jednak pójdzie nie tak jak powinno. Nie muszę chyba już wspominać o
próbach wyzysku i przesyłania na dzień dobry listy wymagań, które autor ma
wobec mnie, jeżeli już zdecyduję się na przyjęcie takiej książki. Ta lista na
szczęście nie jest tak długa, jak bywa u niektórych wydawnictw, ale mimo wszystko
ciągle mnie to zaskakuje.
DO KOGO PISZE?
Niektórzy autorzy wskoczyli na zaskakująco wysoki
poziom pisania wiadomości uniwersalnych na tyle, że można by było wysłać je
każdemu na planecie i we wszechświecie, a każdy z odbiorców mógłby być tym
potencjalnym. Bezosobowość i schematyczność wiadomości przygotowanych jako te w
kategorii wyślij do wielu powalają
mnie na kolana. Żadnego imienia, żadnego zwrotu per pani, zupełnie nic. Więc
czy to oby do mnie miało być, skoro ani książka nie w moim klimacie, ani
żadnego zwrotu tu nie ma?
Nie wiem co lepsze, bo bywałam też panią Natalią,
panią Kasią i raz byłam nawet panem, chociaż nie pamiętam teraz, czy to
ostatnie nie pojawiło się w wiadomości od wydawcy. Pomyłki zdarzają się
każdemu, jasne, ale to są też konsekwencje próbowania pisania do wszystkich na
raz i zapominania o sprawdzeniu treści maila przed wysłaniem. Chociaż może to
był swobodny strzał z imieniem z nadzieją na trafienie?
MOJE STANOWISKO
Łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, wystarczy iskra a
ja niemal automatycznie się odpalam. Wiem, że ignorowanie wiadomości dałoby mi
dużo spokoju, ale mój charakter mi na to przeważnie nie pozwala, dlatego
wystarczy, że ton wiadomości, milion wymagań czy próby jakiś podchodów kończą
się mini aferą. Lubię czasem tupnąć nóżką, mieć ostatnie słowo i przygaszać
takich petentów spacerujących po blogosferze książkowej trochę jak po sklepie.
Może to nie jest najgrzeczniejsze zachowanie, ale czytając masę tych
bezosobowych i zupełnie nijakich wiadomości moja cierpliwość się kończy.
Większość wiadomości, które do mnie dochodzą, po rzuceniu na nie okiem lądują w
spamie. Nie czytam dokładnie treści, bo po prostu mi się nie chce, nie
sprawdzam autora ani opinii o tytule. Zdarza się, że odpiszę po prostu nie jestem zainteresowana, ale wszystko zależy
od mojego humoru.
W czasie mojego blogowania trafił mi się jeden autor,
który po wstępnej rozmowie nie wziął mnie ani na litość, ani nie próbował
wymuszać niczego na mnie, a po prostu zaproponował zapłatę za czas, jaki
poświęcę jego książce. Nie za wystawienie pozytywnej opinii (książka
ostatecznie była średnia i tak też została przeze mnie opisana), a za godziny,
które miałam przeznaczyć na czytanie i pisanie o jego powieści. Mimo że książka
nie okazała się strzałem w dziesiątkę, autor ani się nie obraził, ani nie
zrobił sceny – podziękował za współpracę i rozeszliśmy się, każdy w swoją
stronę.
Ostatnio też trafił mi się Pan, który napisał mi tak
prywatną wiadomość – po której było widać, że spędził trochę czasu na mojej
stronie, sprawdzając kim jestem i czym się interesuję – że nawet gdyby opisywał
swoje sny na rolce papieru toaletowego i tak bym chciała je przeczytać. To, co
zadziałało w tym przypadku, to przede wszystkim odpowiednie dopasowanie książki
do profilu mojej strony, że faktycznie mogłabym być zainteresowana tym tytułem,
jeżeli tylko to małe wydawnictwo, dla którego pisał, postarałoby się o lepszą
promocję. Zadziałał też szacunek do mnie i mojej pracy. Skoro ktoś ładnie
zachowuje się wobec mnie, to może liczyć też na takie zachowanie z mojej strony.
KONSEKWENCJE
Warto pamiętać, że niektórzy autorzy zachowują się
jak rozwydrzone dzieci, kiedy zdecydujesz się powiedzieć coś, czego się nie
spodziewali i czego usłyszeć nie chcieli. Bezpośrednia współpraca z autorami
dużo mnie nauczyła i teraz, za każdym razem zanim zdecyduję się na przyjęcie
książki od autora, piętnaście razy zastanawiam się czy powinnam i czy to mimo
wszystko dobry pomysł.
Zdarzyło mi się kilka nieprzyjemnych sytuacji, które
z czasem rozeszły się po kościach, ale była też jedna, która sprawiła, że
zaczęłam uważać na to, z kim współpracuję. Trafił mi się jeden gagatek, któremu
nie spodobało się, że skrytykowałam w jego książce to i owo, ostatecznie
wystawiając jej średnią ocenę. Zostałam porządnie ofukana, skrytykowana za
niski poziom inteligencji, że to dzieło literackie mi się nie spodobało i na
koniec tupnięto nóżką, że więcej książek tego autora nie ujrzę. Muszę przyznać,
że za to ostatnie byłam mu akurat trochę wdzięczna.
PRZESTROGA
Blogerze, uważaj więc na autorów i podejmowane z nimi
współprace. Mam nadzieję, że moje nie zbyt przyjemne historie będą dla Ciebie
przestrogą. Nie daj łechtać swojego ego wiadomościami, że zostałeś wybrany z
grona miliona recenzentów, że kopnął cię niesamowity zaszczyt, nie daj się też
brać na litość. Recenzuj książki, które faktycznie chcesz zrecenzować.
Na koniec dodam tylko, że nie zawsze współpraca z
autorem musi być tragiczna, a nawet może wyjść z tego coś naprawdę fajnego i
trwałego. Nie każdy jest nieuprzejmym bucem, nie każdy w ciemno wysyła
propozycje. W moim przypadku, na samym początku blogerskiej kariery, poznałam
Alka Rogozińskiego, który jakimś cudem chciał, żebym zrecenzowała jego książkę,
z którym do dziś utrzymuję świetny kontakt. A w międzyczasie wpadłam jeszcze na
Bartka Szczygielskiego, z którym po jednym ścięciu dotarliśmy się do tego
stopnia, że do tej pory regularnie ze sobą rozmawiamy.
Jestem ciekawa czy wy, znajomi blogerzy, też zawalani jesteście wiadomościami różnej dziwnej treści od autorów i jak wy do nich podchodzicie.
Wpis Marty Bibliofilem Być, który stał się moją inspiracją, wszystkie cytaty pochodzą z tego wpisu - tutaj.
Bardzo dobry wpis. Odnośnie Alka...cudowny człowiek.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńNiesamowite. Piszesz o książkach, czytasz książki, wkurzysz się, że ktoś się ośmielił się zaproponować Ci przeczytanie książki. Za napisanie tego posta nikt Ci nie zapłacił, co za strata czasu...
OdpowiedzUsuńJakbym uważała to za stratę czasu, to pewnie bym go nie pisała ;) poza tym nie bardzo widzę związek z tematem.
UsuńI to jest idealnie rozbudowanie mojego wpisu. Ja nie mam aż takiego doświadczenia z autorami, bo najczęściej po prostu odpisuję: "Dziękuję, nie jestem zainteresowana". No i nie umiem tupać nóżką :p Zawsze boję się jakichś nieporozumień. Ja to z tych łagodnych :p
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podoba i że zgodziłaś się, żebym rozbudowała go trochę po swojemu :)
UsuńJak na razie tylko raz dostałem propozycję bezpośrednio od autora. Lektura jego książki była całkiem przyjemna, choć według wstępnego opisu nie do końca były to moje klimaty.
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że trafiła Ci się jednak książka, która w jakimś stopniu Cię zaintrygowała, mimo że opis na to nie wskazywał. Lepiej w tę stronę, niż jak po opisie spodziewamy się bardzo dużo, a ostatecznie nie pokrywa się to z rzeczywistością.
UsuńŚwietny post! Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Na szczęście mi się rzadko zdarzają takie lakoniczne propozycje, ale nie mniej jednak każda taka mnie wkurza. Tak jakbyśmy byli darmowa siłą... promocyjną 😂 Która za 'darmowa' książkę da się pochlastać 🤦🏽♀️
OdpowiedzUsuńWkurzający są też autorzy, którzy się do wszystkiego potrafią przyczepić, a jak pojawi się w recenzji/ opinii wytknięcie jakiejś wady, to obraza majestatu..
Więcej takich okołoksiążkowych wpisów, więcej! ❤️
Tak jak Marta napisała - czasy, gdzie zgadzaliśmy się na wszystko powoli chyba mijają. Chociaż wiadomo, że zawsze trafi się ktoś, kto w takiej sytuacji weźmie książkę z pocałowaniem ręki i ja tego zupełnie nie oceniam, bo pewnie sama kiedyś tak robiłam. Ale strasznie wkurza mnie, kiedy autor wydawnictwa, z którym mało kto chce współpracować ma się za takiego Mroza.
UsuńJa w swojej krótkiej karierze blogera miałem trzy propozycje współpracy od autorów. Niestety za każdym razem, byli to autorzy totalnie nie z mojej bajki i proponowali mi książki z gatunków, ktorych nie czytam.
OdpowiedzUsuń