Zadebiutował
trzy lata temu, a już ma na koncie dziewięć powieści i ugruntowaną pozycję
mistrza lekkich kryminałów. Tym razem rozmowa o tym, dlaczego bohaterkami jego
powieści są głównie kobiety, zdradza, czy sam miał kiedykolwiek kłopoty z
prawem i wyjaśnia, dlaczego jego zdaniem przebywanie w towarzystwie pisarzy
bywa czasem mało komfortowe.
Z Alkiem miałam okazję porozmawiać, znowu, przy okazji premiery jego najnowszej książki Zbrodnia w wielkim mieście. Dla mnie to jeden z tych autorów, który nigdy nie zawodzi i zawsze zaskakuje. Dlatego też, mimo wielu dłuższych i krótszych rozmów, nadal mam mnóstwo pytań, które chciałabym mu zadać.
Sandra,
szefowa pisma "Marzenia i sekrety", jest atrakcyjną singielką i fanką
Tindera. Martyna, redaktorka w tej gazecie, to znudzona żona, która swojego
męża widuje raz na pół roku, a i wtedy niewiele mają sobie do powiedzenia. Z
kolei Iwona, graficzka, samotnie wychowuje dwójkę nastolatków z piekła rodem.
Wszystkie trzy przyjaźnią się i pracują razem w niewielkim wydawnictwie prasowym.
Pewnej nocy, w czasie przymusowej, służbowej nasiadówki (i po kilku kieliszkach wina), wymyślają w żartach, jak popełnić morderstwo idealne i pozbyć się swojego szefa - seksisty, szowinisty i tyrana. Po kilku dniach ktoś realizuje ich plan. Szybko okazuje się, że osób, które miały powód, aby zabić upiornego biznesmana jest więcej: jego niewierna żona, bandyci, którym był winny spore pieniądze oraz jego kumpel, który dziedziczy po nim wszystkie interesy.
Pewnej nocy, w czasie przymusowej, służbowej nasiadówki (i po kilku kieliszkach wina), wymyślają w żartach, jak popełnić morderstwo idealne i pozbyć się swojego szefa - seksisty, szowinisty i tyrana. Po kilku dniach ktoś realizuje ich plan. Szybko okazuje się, że osób, które miały powód, aby zabić upiornego biznesmana jest więcej: jego niewierna żona, bandyci, którym był winny spore pieniądze oraz jego kumpel, który dziedziczy po nim wszystkie interesy.
Całą rozmowę przeczytacie na lubimyczytac.pl
Paula
Sieczko: Jak dużo czasu w ciągu dnia spędzasz z ludźmi? Moja ciekawość wynika z
tego, że w każdej swojej książce udowadniasz, że jesteś dokładnym obserwatorem
rzeczywistości i ludzkich zachowań.
Alek
Rogoziński: Osiem bitych godzin w pracy. A że pracuję w jednym z
największych polskich wydawnictw prasowych, zatrudniającym setki ludzi, to i
nigdy nie narzekam na „syndrom pustelnika”. Wręcz przeciwnie! Ale to i dobrze,
bo wizja sielskiego życia w chatce na bezludnej wyspie jakoś nigdy do mnie nie
przemawiała. Nie lubię samotności. Moja wyobrażenie piekła to nie diabelskie
kotły, podgrzewane nieustannie przez rogatych złośliwców, ale właśnie samotność
rozciągnięta w nieskończoność.
Czy w
czasie spotkań ze znajomymi zdarza Ci się wyłapywać te ciekawe zachowania i
wykorzystywać je później w swoich książkach?
Oczywiście, że
tak. Zawsze to powtarzam - pisarze to najwięksi złodzieje wśród artystów.
Kradną, co tylko popadnie: historie, wspomnienia, powiedzonka, gesty,
zachowania, cechy charakteru i wyglądu. Kiedy ma się w pobliżu pisarza, trzeba
bardzo uważać, bo potem może się okazać, że odnajdziemy swoje życiowe historie
w jego książkach. Prawie wszystkie stworzone przeze mnie postaci są kompilacją
tego, udało mi się podpatrzyć u innych. Oczywiście nigdy nie robię niczego
„jeden do jednego”. Bawię się raczej w sklejanie: wygląd wezmę od jednej osoby,
sposób zachowania od innej, powiedzonka od jeszcze innej, dołożę do tego coś ze
swojej wyobraźni i takim sposobem powstaje taki ludzki „patchwork”, który staje
się bohaterem opowieści.
Większość
postaci w Twoich powieściach to kobiety. Czy wcielanie się w role kobiece jest
dla Ciebie łatwiejsze, czy kobiety są łatwiejszym materiałem do modelowania na
kartach książek?
Kobiety są dla
mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Tak się złożyło, że zawsze przebywałem
głównie w damskim towarzystwie. W mojej klasie w podstawówce na jednego
chłopaka przypadały dwie dziewczyny. W liceum proporcje wyglądały jeszcze
bardziej atrakcyjnie: siedmiu chłopa na prawie trzydzieści koleżanek. Moją
pierwszą pracą, w której zarabiałem na opłacenie studiów, była fucha
„przekładacza papierków” w ZUSie. Jak łatwo się domyślić, byłem tam jednym z
nielicznych męskich „rodzynków”.
Kiedy trafiłem
do mediów, szybko wylądowałem w warszawskim radiu Kolor, które wtedy
reklamowało się jako „kobieca częstotliwość”, oraz w rozrywkowej prasie, która
też zdominowana jest przez płeć piękną. I w sumie bardzo się z tego cieszę, bo
wydaje mi się, że przez te wszystkie lata udało mi się jako tako poznać tajniki
kobiecych dusz. Tym bardziej, że kiedy jest się jedynym facetem w pokoju, to z
czasem kobiety zapominają o tym, że siedzi między nimi taki obcy element i
zaczynają bez skrępowania rozmawiać o rzeczach, które zdecydowanie nie powinny
trafiać do męskiego ucha. A już zwłaszcza takiego, które należy do pisarza!
Faktem jest, że
kiedy już znajdę się w męskim gronie i uświadomię sobie, że prawdopodobnie jako
jedyny tam wiem, czym różni się sukienka od spódnicy, sebum od serum i
pończochy od rajstop, tudzież umiałbym bez trudu odpowiedzieć na pytanie, co to
jest i do czego służy beauty blender, to robi mi się trochę głupio, ale i tak
uważam, że jestem wielkim szczęściarzem, mogąc przez tyle lat podpatrywać
kobiety. Ile z tego zebrało się materiału do pisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz