Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak długo zwlekałam z
przeczytaniem tej książki.
Już na wstępie zaznaczę, że to była świetna książka, której ostatecznie dałam się ponieść! Jak o niej myślę, to prawię pieję z zachwytu, bo tak dobrze mi się to czytało. I chociaż nie powiem, żebym szczególnie się niepokoiła w czasie jej czytania, a z początku w ogóle miałam mnóstwo do dopowiedzenia do tej historii, to jestem pewna, że gdybym nie czytała jej w spokojnym domowym zaciszu, to wpłynęłaby na moją wyobraźnię!
O Amityville chyba już każdy słyszał, ale
podejrzewam, że większość nie wchodziła w szczegóły i sprawy nie zna. A jak
zna, to bardziej prawdopodobne, że z filmowych wersji, które w miarę regularnie
pojawiają się od 1979 roku. Tak było też ze mną. Przez długi czas nawet nie
miałam pojęcia, że pojawiła się książka w tym temacie, a jak już miałam ją na
półce, to zagubiła się w masie innych i leżała, leżała, czekając na lepsze
czasy. Przypadek chciał, że się na nią zdecydowałam.
Autor zabiera czytelników w nietypową podróż w
czasie, byśmy lepiej poznali wydarzenia, ale i sam dom. Poznajemy rodzinę
Lutzów, którzy właściwie za bezcen wykupili na Long Island posesję z dużym
domem i kilkoma dodatkami na ogrodzie. Trochę świadomie, a trochę chyba jednak
nieświadomie. Chociaż o okrutnym morderstwie wiedziała cała okolica i wszyscy
wydawali się mieć dystans do tego miejsca, nowi lokatorzy na początku za bardzo
się tym nie przejmowali. Do czasu. W domu przy Ocean Avenue 112 zaczęły dziać
się coraz bardziej niepokojące rzeczy, a przy okazji sami domownicy zaczęli też
lekko się zmieniać.
Przyznam szczerze, że czytając o tych wszystkich
anomaliach miałam w głowie myśli, że ktoś tu jednak chyba trochę przesadza.
Jestem raczej osobą, która nie ulega przesądom, a wszelkie takie dziwne
sytuacje staram się tłumaczyć na logikę. Po prostu nie wierzę w żadne
nadprzyrodzone moce i duchy. Chociaż myślę, że atmosfera w domu może mieć wpływ
na zachowanie jego lokatorów, to jednak tłumaczyłabym to samym podejściem
człowieka do konkretnych wydarzeń i tym, co właściwie wbił sobie do głowy i
czego doszukuje się w ciemnych zakamarkach. W którymś momencie tej powieści
przestałam myśleć o tym, w co wierzę, co jest dla mnie prawdziwe i przestałam
krytykować wszystko na każdym kroku. Bo jaki sens ma czytanie książki, której w
zasadzie nie chce się czytać i którą umyślnie się jakoś tak odrzuca. Mam
wrażenie, że takie moje nastawienie z początku było pewną formą obrony, żeby
przez przypadek nie dać się wmanewrować w te dziwne sytuacje. Aż w pewnym
momencie po prostu dałam się ponieść tej historii. Skończyło się na tym, że
mimo tego mojego chłodnego podejścia i pewności, że tam nic nie ma, nie ma się
czego doszukiwać, nadal czułam lekkie zaniepokojenie. Przepłynęłam
błyskawicznie przez tę powieść, ale dopiero wtedy, kiedy w pełni się na nią
otworzyłam.
Dla niedowiarków i tych, którzy pozostaną zamknięci na nadprzyrodzone wydarzenia opisywane w tej książce na pewno nie będzie to dobra lektura. Ale ci, którzy dają się ponieść historii, chętnie wchodzą w buty bohaterów albo po prostu mają nawet lekkie obawy przed takimi paranormalnymi wydarzeniami, z pewnością poczują ciarki na plecach. Ja spędziłam przy niej dobrze czas. Gdybym czytała ją w innych okolicznościach wpłynęłaby na moją wyobraźnię i na pewno odczuwałabym jeszcze większy niepokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz