Thriller w gotyckim klimacie poproszę!
Sanatorium Sarah Pearse to thriller specyficzny,
który nie każdemu przypadnie do gustu i to trzeba podkreślić, żeby później nie było
zawodów książkowych. Po opisie stwierdziłam, że brzmi to bardzo obiecująco, że
będzie tak, jak lubię najbardziej. Nie pomyliłam się.
Przyznaję, że na samym początku nie było między nami
chemii. Fabuła wydawała mi się trochę nijaka, to wprowadzenie wydawało mi się
monotonne, przez co szybko traciłam zaangażowanie w poznawanie tej historii.
Trochę mi się nie chciało, a tam na początku nic się praktycznie nie działo.
Jednak nauczona doświadczeniem postanowiłam dać jeszcze chwilę autorce, żeby
sama się rozkręciła, żeby rozkręciła swoich bohaterów i żeby udowodniła mi, że
jednak warto brnąć w to dalej. Pearse na szczęście długo nie zwlekała i
stopniowo zaczęła budować aurę niepokoju i tajemniczości. Stworzyła
niepowtarzalny hotel, położony wysoko w Szwajcarskich górach, gdzie wśród
dzikiej natury i oczywiście z daleka od społeczeństwa, można prawdziwie odpocząć.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że okazuje się, że przeszłość tego
budynku mrozi krew w żyłach, pogodowe okoliczności doprowadzają do odcięcia
hotelu od świata tak totalnie, a w budynku grasuje morderca.
Wyjątkowo
urzekł mnie klimat tej powieści. Wiadomo nie od dziś, że lubię, kiedy w
thrillerach pojawiają się mroczne, klimatyczne miejsca, które owiane są trochę
aurą mistycyzmu. Historia tego hotelu mocno kojarzy mi się z kilkoma miejscami,
które znam, które powodują, że mam dreszcze. Z jednej strony budzą ciekawość,
ale z drugiej na każdym kroku niepokoją. Zawsze też zaskakują mnie thrillery
stworzone w stylu locked room, bo nigdy nie jestem na tyle uważna, żeby
poradzić sobie z rozwiązaniem sprawy czy poszczególnych zagadek. Niby zamknięta
przestrzeń, ograniczona pula postaci, a i tak nie potrafię szukać tych
okruszków zostawianych przez autorów. W zasadzie powinno być łatwiej, ale wcale
nie jest. Od Pearse też dostałam pstryczka w nos. I rozglądałam się dookoła,
oglądając wnętrze tego niepowtarzalnego i niesamowicie urokliwego miejsca, a tu
ludzkie dramaty działy mi się pod nosem.
Chociaż mam kilka drobnych zarzutów do Sanatorium –
największym jest główna bohaterka, która jest wyjątkowo irytująca – to była to
dobra książka, w ciekawej, chociaż trochę schematyczniej, zimowej aurze, z
klimatem, który mógł wywoływać ciarki na plecach. Ostatnio czytam coraz więcej
thrillerów, w których aura i historia danego miejsca czy postaci stanowią wątek
pierwszoplanowy, a na drugim planie, zdecydowanie mniej istotna, zostaje wartka
akcja. I mimo tego, że często sięgam po podobne książki, to nadal w Sanatorium
wyczuwałam nutkę świeżości, nadal czułam się zaangażowana i dawałam się
zaskoczyć. To powieść, która zachwyci koneserów klimatu gotyckiego przemycanego
w fabule oraz tych, którzy lubią zagadki w zamkniętej przestrzeni. Ja czekam
już na kolejne tomy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz